piątek, 19 maja 2017

Nieoczekiwany zwrot akcji

Przeziębienie dopadło mnie po raz kolejny, wraz z podszeptami depresji. Są one jednak dość ciche, subtelne, dlatego w jakimś stopniu się im opieram i staram się funkcjonować na tyle normalnie, na ile pozwalają mi ból gardła, katar i ogólne rozbicie.
Oczywiście powinienem się liczyć z rychłą utratą pracy, ponieważ jestem na okresie próbnym, a to już moja druga absencja. Trudno, to tylko praca. Zwolnią, to znajdę inną, może lepszą.
Zmarnotrawiłem nieco dwa dni wolne, które miałem, darowałem sobie nawet naukę angielskiego. Tłumaczę to sobie przeziębieniem. Ono prawie zawsze wiąże się u mnie ze spadkiem produktywności i motywacji.
Obliczyłem za to swoje zapotrzebowanie kaloryczne i zacząłem wstępnie ważyć posiłki, by wiedzieć, ile dostarczam sobie kalorii. Ważę 82 kg przy wzroście 180 cm i mam 23 % tłuszczu w organizmie. Zgroza! Opracowuję, więc plan, który pozwoli mi chudnąć w tempie 0,5 kg tygodniowo, a przy tym rzeźbić moją sylwetkę i muskulaturę.
Przeziębienie pokrzyżowało mi szyki również w tej materii. Poskutkowało spadkiem nastroju, który zacząłem sobie rekompensować objadaniem się, całe szczęście mniej lekkomyślnym niż zwykle. Najgorsze rzeczy, które zjadłem to: żółty ser, krakersy, ciasteczka owsiane, parówki, batony proteinowe i orzeszki ziemne w jakiejś posypce z przypraw (mega kaloryczne i tłuste). Uniknąłem tym razem przynajmniej frytek, chipsów, prażynek czy klasycznych batonów. To właśnie głównie tymi produktami zbudowałem sobie oponkę na brzuchu. Dlatego obiecałem sobie teraz wystrzegać się ich jak ognia.
To wszystko działa, funkcjonuję wzorowo, kiedy depresja jest w odwrocie. Wówczas rozwijam spinaker i żegluję całą naprzód. Kiedy, tak jak teraz, dzieje się coś, co dość mocno krzyżuje mi plany, nastrój spada, mniej lub bardziej robi mi się wszystko jedno, bo przecież już nie jest idealnie.
Staram się jednak nauczyć halsowania, czyli żeglowania zygzakiem, z wykorzystaniem wiatru bocznego. Każdy głupi potrafi pędzić z wiatrem, prawdziwą sztuką jest przemieszczać się do przodu przy mało korzystnej pogodzie. Myślę, że ta żeglarska metafora idealnie pasuje do życia, które jest w istocie sztuką halsowania. Przecież zawsze znajdą się jakieś niesprzyjające okoliczności.
Zgodnie z obietnicą obliczyłem, ile kosztowała mnie spółka, którą niedawno zamknąłem. Straciłem dokładnie 2257 funtów i 90 pensów, czyli nieco ponad 11 tys. złotych. To nawet nie tak najgorzej, spodziewałem się większej straty. Tak czy siak, jest to moja największa porażka biznesowa i jedna z większych życiowych porażek, którą w tej chwili jestem w stanie się pochwalić.

1 komentarz:

  1. Cześć Anonimku! Żeglarska metafora przepiękna! Naprawdę.
    Cieszę się, że masz takie podejście do życia. Co do odchudzania - myślę, że te najgorsze rzeczy nie były takie straszne, da się to przeżyć.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i informuję, że wróciłam do sieci (chyba na dłużej)

    Wszystkiego dobrego!
    Medicine

    OdpowiedzUsuń