piątek, 19 maja 2017

Nieoczekiwany zwrot akcji

Przeziębienie dopadło mnie po raz kolejny, wraz z podszeptami depresji. Są one jednak dość ciche, subtelne, dlatego w jakimś stopniu się im opieram i staram się funkcjonować na tyle normalnie, na ile pozwalają mi ból gardła, katar i ogólne rozbicie.
Oczywiście powinienem się liczyć z rychłą utratą pracy, ponieważ jestem na okresie próbnym, a to już moja druga absencja. Trudno, to tylko praca. Zwolnią, to znajdę inną, może lepszą.
Zmarnotrawiłem nieco dwa dni wolne, które miałem, darowałem sobie nawet naukę angielskiego. Tłumaczę to sobie przeziębieniem. Ono prawie zawsze wiąże się u mnie ze spadkiem produktywności i motywacji.
Obliczyłem za to swoje zapotrzebowanie kaloryczne i zacząłem wstępnie ważyć posiłki, by wiedzieć, ile dostarczam sobie kalorii. Ważę 82 kg przy wzroście 180 cm i mam 23 % tłuszczu w organizmie. Zgroza! Opracowuję, więc plan, który pozwoli mi chudnąć w tempie 0,5 kg tygodniowo, a przy tym rzeźbić moją sylwetkę i muskulaturę.
Przeziębienie pokrzyżowało mi szyki również w tej materii. Poskutkowało spadkiem nastroju, który zacząłem sobie rekompensować objadaniem się, całe szczęście mniej lekkomyślnym niż zwykle. Najgorsze rzeczy, które zjadłem to: żółty ser, krakersy, ciasteczka owsiane, parówki, batony proteinowe i orzeszki ziemne w jakiejś posypce z przypraw (mega kaloryczne i tłuste). Uniknąłem tym razem przynajmniej frytek, chipsów, prażynek czy klasycznych batonów. To właśnie głównie tymi produktami zbudowałem sobie oponkę na brzuchu. Dlatego obiecałem sobie teraz wystrzegać się ich jak ognia.
To wszystko działa, funkcjonuję wzorowo, kiedy depresja jest w odwrocie. Wówczas rozwijam spinaker i żegluję całą naprzód. Kiedy, tak jak teraz, dzieje się coś, co dość mocno krzyżuje mi plany, nastrój spada, mniej lub bardziej robi mi się wszystko jedno, bo przecież już nie jest idealnie.
Staram się jednak nauczyć halsowania, czyli żeglowania zygzakiem, z wykorzystaniem wiatru bocznego. Każdy głupi potrafi pędzić z wiatrem, prawdziwą sztuką jest przemieszczać się do przodu przy mało korzystnej pogodzie. Myślę, że ta żeglarska metafora idealnie pasuje do życia, które jest w istocie sztuką halsowania. Przecież zawsze znajdą się jakieś niesprzyjające okoliczności.
Zgodnie z obietnicą obliczyłem, ile kosztowała mnie spółka, którą niedawno zamknąłem. Straciłem dokładnie 2257 funtów i 90 pensów, czyli nieco ponad 11 tys. złotych. To nawet nie tak najgorzej, spodziewałem się większej straty. Tak czy siak, jest to moja największa porażka biznesowa i jedna z większych życiowych porażek, którą w tej chwili jestem w stanie się pochwalić.

czwartek, 11 maja 2017

Życie z dala od depresji...

Jest wspaniałe, prawdziwe, namacalne, pełne uczuć, emocji, zaskakujących stanów ducha.
Od co najmniej tygodnia jestem w optymalnej formie. Robię wiele i odczuwam niezwykłą satysfakcję z każdej czynności, z każdej rzeczy, którą udaje mi się załatwić, zrobić, wykonać, odhaczyć w swoim kalendarzu. To jest to! Tak smakuje życie!
Małe rzeczy potrafią mnie cieszyć, sprawiać mi rzeczywistą satysfakcję. Małe porażki, irytujące sytuacje zamiast wykolejać, uczą czegoś, uodparniają, hartują. Rozwijam się, naprawdę się rozwijam.
Czuję się teraz bardzo stabilny i efektywny. Zamykam za sobą kilka niedomkniętych rozdziałów, takich jak np. spółka, którą zarządzałem przez dwa lata. „Zarządzałem” — to zbyt wielkie słowo, mój genialny pomysł na biznes okazał się totalnym niewypałem, przez co straciłem mnóstwo czasu, energii i pieniędzy. Ile dokładnie, pochwalę się wkrótce, kiedy sporządzę dokładne podsumowanie.
Robert Kiyosaki każe chwalić się swoimi porażkami, tak robią podobno biznesmeni z południa Stanów Zjednoczonych. Spotykają się i paląc cygara, popijając koniaczek, rum, whiskey, martini czy kto tam, co preferuje licytują się, kto większą porażkę biznesową poniósł, kto więcej stracił. Zamierzam również pochwalić się swoją stratą. Przegrane uczą, hartują, są przestrogą na przyszłość.
Dokładnie wiem, co zabiło moją inicjatywę biznesową, zdaję sobie sprawę ze wszystkich błędów, które popełniłem. Planuję otworzyć kolejną firmę, ale dopiero, gdy poczuję się pewniej, kiedy zagrożenie nawrotem depresji znacząco zmaleje. Może za rok, może za dwa lata.
Myślę sobie: „gdybym żył cały czas, tak jak teraz, byłbym dużo bogatszy, dużo bardziej wysportowany, dużo bardziej znaczący”. To prawda, byłbym. Ta wiedza sama w sobie stanowi wielką wartość, jest motywacją do tego, by dzień po dniu troszczyć się o swoje zdrowie psychiczne.
Plan, który opracowałem dla siebie sprawdza się. Miałem jedynie kilkudniowy epizod depresyjny, silnie powiązany z przeziębieniem, które w naturalny sposób przecież wiążę się ze spadkiem nastroju. Zatem jest naprawdę dobrze. Wydaje mi się, że od początku moich zmagań, od rozpoczęcia prowadzenia tego bloga odnotowałem gigantyczny postęp.

Początkowo planowałem, że będę tutaj pisał codziennie. Świadomie jednak ostatnio zmieniłem swój zamysł. Będę zamieszczał posty mniej lub bardziej regularnie, aby wystrzegać się zbędnej presji i przeładowania obowiązkami.

sobota, 29 kwietnia 2017

Powrót do optymalnej formy

Na dziś zaplanowałem sobie wszystkie zajęcia, które wykonywałem skrupulatnie każdego dnia przed moją wywrotką ponad tydzień temu. To oznacza, że wracam na pełne obroty.
To nie lada wyzwanie, ponieważ po pracy czuję się wyjątkowo wyczerpany, najchętniej zjadłbym i poszedł spać. Właściwie mógłbym to zrobić, bez żadnych wyrzutów, tak funkcjonują przecież normalni przeciętni ludzie.
Zależy mi jednak na tym, żeby się rozwijać, więc uczę się, ćwiczę, czytam, piszę, realizuję swoje zainteresowania. To mi odpowiada, pomaga teraz i na pewno zaprocentuje w przyszłości, chociażby tym, że nie będę zdany na łaskę i niełaskę systemu emerytalnego, a sam zapewnię sobie godziwą starość.

piątek, 28 kwietnia 2017

Wypłata

Dziś na moje konto wpłynęła pierwsza wypłata z nowej pracy. Dość niespodziewanie, ponieważ założyłem, że za kwiecień wynagrodzenie otrzymam dopiero w ostatni piątek maja. To bardzo motywujące.
Wreszcie będę mógł sobie pozwolić na zakup kilku potrzebnych rzeczy, takich jak waga, rowerek treningowy czy odkurzacz, a także na wykupienie lekcji angielskiego z lektorem – native speakerem.
Snuję też plany na przyszłość, chcę się rozwijać. Moim nadrzędnym celem jest stać się rentierem. Myślałem o tym dzisiaj przez większość dnia. To możliwe, w perspektywie kilku lat. Jak najbardziej realne. Mało tego, droga do realizacji tego zamierzenia jest banalna. Ponadto, jestem już na trasie, rozpocząłem tę podróż dość dawno. Miewałem depresyjne przestoje, parę razy zabłądziłem, a nawet cofałem się, ale zmierzam sukcesywnie i mimo wszystko systematycznie do swojego upragnionego celu.
Każde pieniądze, które wpływają na moje konto, tak jak dziś, realnie mnie doń przybliżają, mocno motywują i utwierdzają w wierze, że to możliwe, wykonalne i że dopnę w końcu swego.

środa, 26 kwietnia 2017

Powrót, regeneracja

Depresja, ten cętkowany potwór, znów porwała mnie na tydzień, ponieważ dokładnie siedem kartek w moim kalendarzu pozostało pustych. Podnoszę się mozolnie, z trudem wstaję z kolan, wychodzę z mroku. Walczę o każdy oddech, każdy ruch.
Byłem przeziębiony, opuściłem przez to na dzień dobry kilka dni w pracy. Poza tym i tak jest ciężko, nadwyrężyłem sobie rękę.
Dziś mam wolne, wypiłem butelkę wina, przespałem pół dnia. Borykam się sam ze sobą i z własnymi myślami. Zastanawiam się, jaki sens ma moja egzystencja i do czego prowadzi prócz tego, że bez ustanku produkuję dwutlenek węgla.
To przez to, że działania takie jak nauka angielskiego i inne, które sobie rozplanowałem nie przynoszą natychmiastowych efektów. Dlatego te wątpliwości. Moje rozgorączkowane super ego chce już teraz cieszyć się z rezultatów.
Cierpliwości kochanieńkie!

niedziela, 16 kwietnia 2017

Spadek nastroju

Odreagowuję pornograficznie stres związany z podjęciem nowej pracy oraz konflikt, który miał miejsce wczoraj w domu i popsuł jeszcze bardziej atmosferę.
Nie stoczyłem się jednak do końca, nie wyłączyłem zupełnie z życia. Chcę zrobić pewne podsumowanie, żeby zakwalifikować ten czas mimo wszystko jako sukces.
Nie wysypiam się od dwóch dni – bardzo źle, dziś już powinienem położyć się o odpowiedniej porze. To baza mojej terapii.
Nie ćwiczyłem od dwóch dni – dopuszczalne, można mieć do trzech dni przerwy w ćwiczeniach, jutro zrobię pompki.
Zrobiłem ćwiczenia z książki – świetnie.
Od dwóch dni nie uczyłem się angielskiego – dopuszczalne, odpoczynek, coś w rodzaju weekendu.
Dzwoniłem do mamy – świetnie.
Słuchałem muzyki poważnej pod prysznicem – doskonale.
Od dwóch dni nie robiłem ćwiczeń z aplikacji – może zrobię przed snem, to będzie tylko dzień przerwy.
Piszę na blogu, analizuję sytuację bieżącą, mimo że jest ona dość trudna i wiąże się to dla mnie z pewnym wysiłkiem – rewelacyjnie.
Wczoraj się nie ogoliłem, ale kąpię się codziennie – jest OK.
Nie byłem wczoraj na spacerze – świat się nie zawalił, wyszedłem z domu na 10 minut, by zadzwonić do mamy, dobre i to.
Byłem dziś w pracy – sukces!
Pozwalam sobie na słodycze – są Święta.
Od dwudziestego marca wszystkie kartki w moim kalendarzu są zapisane – sukces!
Wnioski: mam spadek nastroju, brakuje mi czułości i seksu. Odreagowuję w najprostszy sposób, wybieram pewną drogę na skróty, idę na łatwiznę. To mój sposób na ucieczkę od stresów i problemów. Zachowuję przy tym pewne granice. Zależy mi na tym, by iść dalej właściwą ścieżką w kierunku przeciwnym niż depresja.
Pomimo spadku nastroju wykonuję określone minimum, podejmuję walkę, w niektórych przypadkach przezwyciężam niechęć i brak ochoty na cokolwiek prócz pornografii, w innych ulegam (nie jestem doskonały, mam prawo do błędów).
Najważniejsze, że w tym spadku nastroju, przy całej zawierusze domowej, jestem w stanie robić cokolwiek, że byłem w pracy, że piszę, że analizuję, że chcę wrócić do poprzedniego trybu, by rozwijać się dalej. To jest prawdziwy sukces!

sobota, 15 kwietnia 2017

Jedna z przyczyn

Moja depresja mogła znaleźć we mnie bardzo przytulną wylęgarnię, dlatego że nienawidziłem przeciętności, zawsze chciałem się wyróżniać, odstawać, wydawało mi się, że jestem kimś wyjątkowym, komu należy się od życia wszystko, co najlepsze, tylko dlatego, że urodził się geniuszem.
Teraz w końcu zrozumiałem, że to tak nie działa. Akceptuję swoją przeciętność, a nawet jej pożądam. Uważam, że jest ona nieodłączną częścią życia każdego człowieka, stanem zdrowej normalności.

piątek, 14 kwietnia 2017

Luźne myśli

Coraz lepiej mi się pisze. Trema poczęła znikać. Czuję się o wiele swobodniejszy w wyrażaniu opinii i uzewnętrznianiu swoich przemyśleń. Bardzo się z tego cieszę!
Depresja jest dżumą współczesności. Dotyczy mas. Zabija. Naprawdę zabija. Walka z nią również przypomina walkę z dżumą, jest bardzo ciężka. W istocie człowiek toczy wojnę sam ze sobą. Ze swoim drugim, trzecim i dziesiątym ja. Z każdym z osobna i ze wszystkimi naraz.
To wojna, którą trzeba prowadzić jednak pokojowymi, dyplomatycznymi środkami, by nie zdemolować środowiska, w którym się toczy, czyli samego siebie.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Człowiek, człowiek i jeszcze raz człowiek!

Dziś dalszy ciąg dywagacji na temat człowieka. Człowiek jest najważniejszy. Bez człowieka wszystko traci sens.
Jeszcze bardziej utwierdziłem się przy takim stanowisku dzięki wczorajszym i dzisiejszym szkoleniom. Szkolenie. Niby prosta sprawa. Proste zagadnienia. Żadnej wyższej matematyki czy mikrobiologii. To jednak od człowieka, a ściślej od prowadzącego zależy jakość takiego szkolenia. Gdyby pojawił się tam typ nieciekawy, nudny, nastawiony wyłącznie na odwalenie swojej roboty i pójście do domu, te osiem godzin byłoby dla wszystkich koszmarem.
Szkolenie poprowadzili jednak bardzo dobrzy instruktorzy, ludzie otwarci, pomocni, przyjacielscy, odznaczający się poczuciem humoru i ogromną dozą empatii. Dzięki nim czas minął szybko, a ja osobiście jestem urzeczony. Pierwszy raz uczestniczyłem w tak dobrym i interesującym induction! Nowa firma zrobiła na mnie rewelacyjne pierwsze wrażenie. Oby poszła za ciosem.

środa, 12 kwietnia 2017

Wisienka na torcie

Poznałem w nowej pracy ciekawych ludzi. Czas zleciał bardzo szybko. Jutro dalsza część szkolenia. Stres zniknął. Już wiem dokładnie, co mnie tam czeka. Jestem na to w pełni przygotowany. Pojadę bez żadnych obaw.
Wykonałem w pełni swój plan na dziś. Piszę w ramach wisienki na torcie i czerpię z tego ogromną przyjemność. Pisanie bardzo mi pomaga. Trema zniknęła. Przestałem też troszczyć się o to, czy ktokolwiek czyta moje wpisy na blogu. Zmieniłem nastawienie, zdjąłem z siebie presję.
Piszę przede wszystkim dla siebie, układam myśli, trenuję systematyczność, odzyskuję lekkość pióra. Rozpiera mnie poczucie, że moja pisarska autoterapia przynosi doskonałe rezultaty.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Mobilizacja

Nadchodzi szczególny moment. Jutro zaczynam nową pracę. Bardzo poważną. Z umową. Na razie na okres próbny. Czyli dalsza moja kariera zależy od tego, jak będę się sprawował przez najbliższe trzy miesiące.
Stresuję się. Odczuwam niepokój. Niepewność. To normalne, w końcu mam do czynienia z sytuacją przełomową. Z novum. Z czymś, co jest dla mnie istotne, do czego podchodzę bardzo serio, ponieważ sporo od tego zależy, choćby moja sytuacja finansowa.
Neutralizuję lęk zdefiniowaniem go. Czego się boję? Że źle wypadnę, że coś pójdzie nie tak, że czegoś nie zrozumiem, że się ośmieszę, że się rozchoruję i będę potrzebował iść na chorobowe. Raczej nie obawiam się tego, że sobie nie poradzę. To praca nawet poniżej moich możliwości.
Co może stać się w najgorszym wypadku? Zwolnią mnie. Jutro, za tydzień, za miesiąc lub po prostu nie przedłużą ze mną umowy po trzech miesiącach. Co wtedy? Świat się nie zawali. Znajdę sobie inną pracę, choćby tymczasową, która pozwoli mi związać koniec z końcem.
Dzięki takiemu podejściu presja staje się mniejsza. Skoncentruję się na tu i teraz. Po prostu tam pojadę i zareaguję adekwatnie do sytuacji, będę działał celowo, wykonam zadania, które zlecą mi przełożeni, najlepiej jak umiem. Będę uprzejmy, staranny i skupiony.
Wystarczy, że przetrwam jutro. Kolejne dni będą już łatwiejsze. Oswoję się. Nowa praca przestanie być nowa. Zaaklimatyzuję się i wdrożę w odpowiedni rytm.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Przezwyciężam

Po tej całej imprezie, pod wpływem przykrych wspomnień i myśli z nią związanych, a także złego samopoczucia ogólnego zanotowałem spadek nastroju. Zrekompensowałem go sobie pornograficznym seansem, ale sam ze sobą mam niepisaną umowę, że niedziela jest dniem, w którym to i owo wolno mi sobie obejrzeć. Sesja była przydługa, za długa, szczerze mówiąc, jednak mimo wszystko czuję, że wyszedłem z tej potyczki z samym sobą zwycięsko.
Depresji tym razem nie udało się wyczyścić całej kartki w kalendarzu. Jest zapisana, a część zadań odznaczyłem, jako wykonane. Z niektórych zrezygnowałem, nie miałem głowy, ochoty, nastroju. Zdarza się – nawet zdrowym, tym bardziej w weekend, po owocnym tygodniu.
Depresja próbowała mieszać mi w głowie, doradzała, bym został dziś w domu, nie jechał do pracy. Moim największym sukcesem jest to, że nie poddałem się tej pokusie, że przełamałem ten spadający nastrój, zdołałem przemówić sobie do rozsądku i osiągnąć wewnętrzną stabilizację. Dziś mój stan jest „w miarę” albo „przyzwoity”, powracam do normalności, do bezpiecznej przeciętności i skrupulatnie wypełniam zaplanowane na dziś obowiązki.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Impreza

Byłem wczoraj na imprezie... Spontanicznie. Dałem się ponieść. Na całego. Przesadziłem z alkoholem i nie tylko, przez co zacząłem się zachowywać jak oszołom, zarzygałem czyjś pokój i zaliczyłem zgon.
Dosłownie. Wydawało mi się, że umieram, że jak stracę świadomość, to już ostatecznie, na zawsze, tak że więcej się nie ocknę. Nieciekawe doświadczenie.
Ocknąłem się jednak przed północą, wróciłem do domu, wziąłem prysznic i poszedłem dalej spać.
Rano poczułem się fatalnie, rozmyślałem o tym, jak bardzo beznadziejnie się zachowałem,  ośmieszyłem. Było mi wstyd. Chciałem zapaść się pod ziemię.
Teraz w końcu nabrałem do tego dystansu. W gruncie rzeczy to normalne. Wiele osób zalicza zgony, wymiotuje w przypadkowych miejscach itd.
Najważniejsze, że żyję i jestem cały. Podziękuję komu trzeba, przeproszę. Życie.

sobota, 8 kwietnia 2017

Planowanie

Zapisane kartki w kalendarzu są dla mnie symbolem zdrowego i efektywnego funkcjonowania. Planowanie każdego dnia pomaga mi mierzyć się z codziennymi sprawami. Odznaczanie kolejnych zadań sprawia wielką satysfakcję, jest bardzo motywujące. Udało się! Sprostałem! Kolejny sukces!
Od trzech tygodni z co najmniej dziennym wyprzedzeniem planuję wszystko, nawet rzeczy, które pozornie wydają się głupstwami, takie jak zjedzenie jabłka o poranku. To pozwala mi uporządkować sobie życie bardzo dokładnie.
Nauczony doświadczeniem wystrzegam się wyznaczania sobie przesadnie ambitnych i zbyt stresujących celów. Jeszcze na to za wcześnie. Dopiero uczę się normalnego, przeciętnego życia i to jest jeden długoterminowy cel sam w sobie.
Staram się również funkcjonować w zgodzie ze sobą. Jeśli coś nie sprawia mi przyjemności, po prostu z tego rezygnuję. Unikam zmuszania się do czegokolwiek. Oczywiście są rzeczy, do których mobilizowanie jest zupełnie pożądane, np. takie jak praca zarobkowa, która w tym momencie nie specjalnie pokrywa się z moimi  zainteresowaniami.
Ma jednak szereg zalet, takich jak zarabianie pieniędzy, czy możliwość rozmawiania z ludźmi i to wystarcza, bym rano miał energię na to, aby wstać z łóżka, zjeść śniadanie, wyjść z domu, dotrzeć do niej i zrobić tam to, co do mnie należy.

piątek, 7 kwietnia 2017

Podsumowanie

Dobiega końca trzeci tydzień mojej terapii opartej na odpowiedniej ilości snu, ruchu, zdrowej diecie, pisaniu, umysłowej aktywności i kontaktowaniu się z innymi ludźmi. Myślę, że efekty są zupełnie zadowalające. Funkcjonuję normalnie, zarabiam, mam poczucie, że się rozwijam, poszerzam horyzonty. Jest dobrze.
Moja nawracająca depresja rozpoczęła się ponad piętnaście lat temu. Przeczytałem, że w przypadku, jeśli człowiek miał więcej epizodów depresyjnych, tak jak to było w moim przypadku, leczenie powinno trwać kilka lat lub nawet do końca życia.
Z jednej strony trochę mnie to przeraża. Mam świadomość, że nawet po roku normalnego funkcjonowania cały koszmar depresji może powrócić. Przerabiałem już w swoim życiu taki spektakularny nawrót.
Z drugiej strony forma terapii, którą praktykuję jest optymalnie dopasowana do moich indywidualnych potrzeb i właściwie pokrywa się ze zwyczajnym życiem. Wiele zdrowych osób żyje całkiem podobnie, uprawiając sport, ucząc się języków obcych, spotykając się ze znajomymi, pisząc blogi, dzienniki itd.
Mogę robić to wszystko do końca życia, bez większych wyrzeczeń, bez rezygnacji z uroków świata, a wręcz przeciwnie. Każda aktywność, którą wykonuję walcząc z depresją oddziałuje pozytywnie na moją kondycję, wzbogaca moją osobowość i wiedzę.
To życie dobrej jakości i jestem z niego zadowolony. Już teraz, w tej formie jest ono bogate i pełne, uwalnia mnie od jakichkolwiek wyrzutów, że marnuję czas, ponieważ nawet wypoczywam twórczo, pisząc lub chodząc po parku.
Oczywiście z czasem będę zastępował jedne działania innymi, by uniknąć stagnacji. Chcę się rozwijać, jednak bez przesadnej presji, w tempie dopasowanym do możliwości mojego układu nerwowego, aby już więcej nie musiał się on buntować.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Interakcje

Kiedy z kimś rozmawiam od razu zastanawiam się, na ile ten ktoś mnie lubi. Podświadomie bardzo zależy mi na tym, aby poczuł do mnie sympatię. Myślę, że przez to wywieram na siebie niepotrzebną presję, stresuję się, mam tremę i zamiast czerpać radość z rozmowy jestem spięty i pewnie zachowuję się nienaturalnie, podejrzanie.
Myślę, że wynika to po części z moich szkolnych doświadczeń, kiedy jawnie byłem odrzucany przez rówieśników. Rozważam z czego mogło to wynikać. Poniekąd na pewno z samej specyfiki szkolnego życia. Grupa musi na kimś odreagowywać, a że ja byłem w jakiś sposób najsłabszy, inny (niekoniecznie gorszy), trafiło na mnie. Poza tym wiele chorowałem i opuszczałem całe tygodnie, więc byłem jakby obcy, rówieśnicy nie mieli szansy się ze mną zżyć.
Sam również pracowałem na to odtrącenie, byłem egoistyczny, samolubny, interesowny i nie potrafiłem porozumieć się z rówieśnikami. Miałem swój świat, chciałem być odmieńcem, czułem się lepszy od innych.
Drugim powodem tremy, którą odczuwam teraz, gdy z kimś rozmawiam jest na pewno to, ze przez ostatni rok mocno się izolowałem, zamykałem w domu.
Chce teraz zwalczyć tę presję i oswoić się z ludźmi. Wiem, ze potrzebuję zmienić swoje nastawienie. Przestać się koncentrować na tym, czy ktoś mnie lubi czy nie. Przecież trudno, by osoba, z którą rozmawiam po raz pierwszy w życiu od razu zapałała do mnie głębszą sympatią. Poza tym nie ma ludzi, których wszyscy lubią. Ktoś może poczuć do mnie antypatię z zupełnie subiektywnych pobudek, np. dlatego, że skojarzę mu się z gościem, z którym przyłapał żonę na zdradzie albo jest po prostu typem, który nie lubi nikogo, nawet samego siebie – tak jak ja w depresji. Jestem to w stanie zrozumieć.
To na co mam wpływ i na czym powinienem się koncentrować w pierwszej kolejności, zanim wejdzie mi to w nawyk, jest moje zachowanie. Uważam, że mogę zaskarbić sobie względy większości ludzi poprzez bycie uprzejmym, uśmiechniętym, empatycznym, otwartym i pomocnym. Istotne jest również to, bym wychodził z inicjatywą, odzywał się jako pierwszy.

środa, 5 kwietnia 2017

Analiza retrospektywna

Jakość interakcji z ludźmi oddziałuje na każdą sferę ludzkiego życia, nie wyłączając sfery psychicznej. U podłoża mojej depresji leżą fatalne relacje z rówieśnikami w szkole podstawowej, które doprowadziły mnie do poczucia wyobcowania i tzw. samotności w tłumie.
W LO uległo to nieznacznej poprawie, ale moje reakcje były przeważnie powierzchowne, tłumione nieśmiałością. Zacząłem też nieświadomie wysyłać komunikaty „pomocy” poprzez znaczne pogorszenie ocen, wagarowanie, upijanie się, palenie, akty wandalizmu, samookaleczenia, słowne utarczki z nauczycielami.
Nikt jednak nie dostrzegł, że mam poważny problem, prócz jednego kolegi, który raz, po tym, gdy powiedziałem mu, że mam myśli samobójcze, zaciągnął mnie do szkolnej psycholog. Tej akurat nie było w gabinecie. Więcej już jej nie szukałem.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Ludzie

W moim życiu przybywa ludzi. Odnawiam dawne znajomości i nawiązuję nowe. Rozmawiam, konwersuję, czatuję, mailuję, komentuję, odpowiadam na komentarze. Jest mi z tym bardzo dobrze. Cieszę się jak dziecko na myśl o tym, że w weekend wybiorę się ze znajomymi do restauracji. Myślę, że w gruncie rzeczy jestem bardzo towarzyski, choć w depresji stałem się skrajnym odludkiem i miałem poważne problemy na gruncie społecznym. Byłem nieśmiały, odnosiłem wrażenie, że inni mnie nie lubią, bo ktoś się nie odezwał, niby skrzywił, niby zignorował. Byle głupstwo brałem do siebie. Rozpamiętywałem, obrażałem się, wybuchałem, byłem zadziorny, arogancki, konfliktowy. Przepełniał mnie silny lęk przed ludźmi.
Mimo, że mam już ponad trzydzieści lat, to właśnie dziś po raz pierwszy uświadomiłem sobie z całą mocą pewną oczywistą prawdę. Tylko i wyłącznie, dzięki dobrym relacjom z innymi ludźmi można w życiu osiągnąć jakikolwiek sukces – w biznesie, w sporcie, w polityce, w życiu rodzinnym itd. Często się mówi, że świat jest niesprawiedliwy, bo liczą się tylko układy, znajomości. Tak, liczą się znajomości, ale co w tym niesprawiedliwego?! To naturalne. Człowiek jest istotą stadną i wszystko, co robi zasadza się na jego interakcji z innymi jednostkami.
W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że każdą rzecz, jaką osiągnąłem w życiu, osiągnąłem przy pomocy innych. Bardzo to doceniam i jestem niezwykle wdzięczny osobom, które mi pomogły.
Wyjechałem za granicę, dzięki temu, że ktoś znajomy zgodził się wynająć mi pokój, ten sam ktoś, powiedział mi, gdzie powinienem iść, aby zapytać o pracę. Ostatnio coś podobnego powiedział mi obcy człowiek, z którym po prostu nawiązałem rozmowę w firmie, w której pracowałem tymczasowo, co zaowocowało tym, że w przyszłą środę zaczynam na pełen etat z umową na okres próbny. W tym momencie jest to dla mnie wielki sukces i wybawienie od problemów finansowych, do których doprowadziłem się depresyjną bezczynnością.
Ostatecznie dojrzałem do tego, aby wreszcie zmienić swoje nastawienie względem innych. Chcę być bardziej otwarty, cierpliwszy, wyrozumiały, troskliwy, bezinteresowny. Chcę dać się lubić, dać się poznać, wyzbyć nieśmiałości, zrzucić te kretyńskie maski, które w istocie mogły sprawiać, że inni postrzegali mnie jako nieudolnego pozera. Chcę być sobą, naturalnie, spontanicznie. Być uprzejmy, uśmiechnięty i pomocny.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Wyjątkowo udany dzień

Świeciło słońce, było ciepło, wiał jedynie pokrzepiający wiaterek. Zaprosiłem ją tak zupełnie bez okazji do tej knajpki z parasolami niedaleko teatru. Marudziła, że jest zabiegana, że nie wie, czy znajdzie czas, w końcu odpisała, że okej, postara się być.
Zjawiłem się pierwszy, kiedy nie prześladuje mnie depresja, punktualność to moja mocna strona. Czekałem, przyglądając się witrynom sklepowym. Spodobał mi się jeden garnitur. Lubię garnitury. Pomyślałem, że chcę być bardziej elegancki. Przyszła, zjawiła się nie wiadomo skąd z takim impetem, że o mało na mnie nie wpadła.
– Chodź, usiądziemy tutaj – zaproponowałem.
– Okej, to co tam u ciebie, co chciałeś mi powiedzieć? – zapytała, jakby odrobinę zniecierpliwiona.
Usiedliśmy, zamówiliśmy po wodzie niegazowanej.
– Są czasami takie dni, kiedy absolutnie wszystko się udaje.
– Owszem. – Spojrzała wymownie, uśmiechnęła się lekko i dodała po łyku wody: – To się zdarza.
– Dziś mam właśnie taki dzień. Najpierw pojechałem do pracy, przepracowałem osiem godzin, co już samo w sobie jest wspaniałe, ponieważ zarobię sporo pieniędzy.
Jej uśmiech zaczął rozkwitać jak pączek, który przeobraża się w dojrzały kwiat, jakby bezgłośnie chciała powiedzieć: cieszę się, że w końcu jest AŻ TAK DOBRZE, a ja kontynuowałem ożywiony:
– W pracy zagadałem jednego chłopaka, który mieszka niedaleko i ma auto, zgodził się mnie podwozić, dzięki czemu zaoszczędzę na dojazdach, ale najlepsze jest to, że pozytywnie przeszedłem proces rekrutacyjny w innej firmie i od przyszłej środy zaczynam prawdziwą pracę, z umową itd.!
– Super, gratuluję! – wypaliła spontanicznie, przerywając moją rozpędzoną wypowiedź.
– Dziękuję! Dziś wszystko się udaje, wszystko mi sprzyja, nawet na mój blog, który niedawno nazwałem swoją pustelnią, zajrzały dwie pierwsze osoby. Najlepsze jest to, że dostrzegam te wszystkie sprawy, że jestem w stanie się z nich cieszyć i zaczynam z nadzieją patrzeć w przyszłość!

niedziela, 2 kwietnia 2017

Dwa słowa na temat pisania

Przyszedł, poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
Pisz, nie przejmuj się nikim ani niczym, po prostu pisz, jeżeli to lubisz i jeśli ci to pomaga. Nie słuchaj tzw. głosu rozsądku, nie odwlekaj tego, nie czekaj na odpowiedni moment. Pisz tu i teraz, bo szybko może okazać się, że jest już za późno.
Pachniał wodą po goleniu, którą zwykł spryskiwać się obficie przy niedzieli. Ton jego głosu był łagodny lecz stanowczy. Najwyraźniej zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że potrzebuję takiej wskazówki, drogowskazu i potraktuję jego uwagę bardzo serio.
Faktycznie, dawno temu zacząłem powstrzymywać się od pisania, porzuciłem je, przełożyłem na inny, dogodniejszy moment, na lepszą sposobność. Cóż za naiwne, życzeniowe myślenie! „Kiedyś” szybko zamienia się w „nigdy”. Po kilkunastu latach uprzytomniłem sobie, że minęło aż tak wiele czasu – bezproduktywnie, bezpłodnie.
Nie chodzi o to, bym teraz cokolwiek sobie wyrzucał, kajał się, biczował, rozwodził nad przeszłością. Wystarczy, że wyciągnę wnioski i więcej nie popełnię tego samego błędu.
Skoro pisanie jest w jakimś stopniu dla mnie ważne, definiuje moją tożsamość, powinienem oddawać mu się namiętnie, pracować nad swoim warsztatem, szukać czytelników na rozmaitych portalach literackich, wysyłać teksty na konkursy, docenić siebie, swój potencjał i przestać go wreszcie zaniedbywać.
Włączył Beethovena „Do Elizy”, usiadł obok i z dumą popatrzył na mnie, jakby bezgłośnie chciał powiedzieć „tak mój synu, jestem z ciebie kontent, cieszę się, że przyznajesz mi rację, wierzę w twój talent, w twoje możliwości”.
Siedzieliśmy milcząc, aby nie zagłuszać muzyki. W skupieniu chłonęliśmy kolejne dźwięki. Poczułem się bezpiecznie i beztrosko.

sobota, 1 kwietnia 2017

Pustelnia

Przed wejściem do czujnej jaskini, stoję samotnie z rękami w kieszeniach i obserwuję tłuste chmury. Zasłaniają niebo, coraz uporczywiej, a promienie słoneczne kolorują je różnorako.
Czuję się ignorowany. Mimo starań, prób zapraszania innych na mój blog, nikt prócz mnie tutaj nie zagląda. Oto pustelnia, moja i moich myśli. Choć piszę przede wszystkim dla siebie, to jednak przykro mi się zrobiło, że ludzie są takimi ignorantami, że chcą zajmować się wyłącznie sobą i zapewne uważają, że jedynie ich blogi są godne uwagi.
Dobiegają mnie niepożądane głosy dzieci. Nie lubię dzieci, a jeszcze bardziej nie lubię ich niepożądanych głosów.
Przeżywam chyba coś w rodzaju niedocenienia twórczego. W zasadzie trudno mówić tu o niedocenieniu, skoro nawet nikt nie był łaskaw przeczytać choćby jednego zdania napisanego przeze mnie. To raczej poczucie odrzucenia i osamotnienia. Miałem nadzieję, łudziłem się, że nawiążę z kimkolwiek podobnym do mnie blogową znajomość. Wyszedłem do ludzi, ale nikt się nawet nie zainteresował moimi słowami.
Będę sobie mówił, że piszę wyłącznie dla siebie, a jednocześnie będę próbował dalej zagadywać innych blogerów. Może w końcu znajdzie się ktoś, kto zechce przeczytać choćby strzępek.

piątek, 31 marca 2017

Sytuacja opanowana

Dziś od rana byłem rozdrażniony, zestresowany i podminowany. Wybuchłem dwa razy niepotrzebnie, co fatalnie odbiło się na i tak ciężkiej atmosferze w domu.
Nie mogłem utrzymać nerwów na wodzy, złość, bezsilność, furia, przejęły nade mną kontrolę i wkładały w moje usta słowa, których wcale nie chciałem wypowiadać. Teraz ich żałuję.
Myślę, że to poważne sygnały ostrzegawcze. Pojawiały się dziś myśli, aby jakoś odreagować dzisiejsze niepowodzenia i sprzeczki: zacząć się objadać, odpuścić sobie zaplanowane zajęcia, rzucić się w rozpostarte ramiona czyhającej bezczynności.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to dość niebezpieczny moment. Potrzebuję być bardziej uważny. Zwiększa się skala trudności wszystkich moich poczynań. Depresja upomina się o swoje, zdaje się mówić: „wracaj, daj sobie spokój z tymi bzdurami, lepiej kup sobie chipsy, poleż, pograj w jakąś bezsensowną grę, pooglądaj sobie filmy pornograficzne, zobaczysz, będzie ci lepiej, łatwiej”.
Doskonale wiem, że to kłamstwa, szkopuł w tym jednak, że mimo tej świadomości stają się, zupełnie irracjonalnie, coraz bardziej kuszące. Tym bardziej w obliczu, jakichś niespodziewanych utarczek, czy awarii.
Ostatecznie odniosłem dziś sukces. Oparłem się wszelkim pokusom i wykonałem mój dzienny plan w zupełności. Powiedziałem sobie, że nie będę załamywał się z powodu zepsutego odkurzacza. Czuję, że zrobiłem ważny krok w stronę zdrowia psychicznego i stabilności emocjonalnej.

czwartek, 30 marca 2017

Błogosławiona przeciętność

We wszystkim, czego się imałem zawsze chciałem być najlepszy, a co za tym idzie, stawałem się od razu zbyt zorientowany na wyniki. W ten sposób stwarzałem sobie potworną presję, której oczywiście długo nie byłem w stanie znieść, więc poddawałem się ostatecznie i rzucałem cały kram w cholerę. Po czym czułem się zawiedziony, rozczarowany sobą, tym, że znów mi się nie udało, że chyba jest ze mną coś nie tak, skoro i tym razem nie dałem rady, nie sprostałem swoim oczekiwaniom i ambicjom.
Ten sam schemat powtarzał się wielokrotnie, zmieniały się tylko pasje: pisanie, biznes, poker, angielski, hiszpański, programowanie, blogowanie itd.
Teraz pierwszy raz posiadam zgoła odmienne nastawienie. Na świecie żyje około siedmiu miliardów ludzi. Tak na zdrowy rozum, bycie najlepszym w jakiejkolwiek dziedzinie graniczy z niemożliwością. Zresztą są dyscypliny, w których ciężko ocenić, kto tak naprawdę wiedzie prym. Werdykt może być jedynie bardzo arbitralny i umowny. Istnieją też oczywiście działalności, których efekty są utajone, nieoczywiste, mogą objawić się dopiero po jakimś, często bliżej nieokreślonym czasie, przez co nie da się ich zmierzyć gołym okiem.
W końcu zrozumiałem subtelną różnicę, pomiędzy dążeniem do robienia czegoś najlepiej, a perfekcjonizmem. Pierwsze nastawienie jest zdrowe i pożądane, drugie chorobliwe.
Jestem tylko człowiekiem i mogę, a nawet powinienem popełniać masę błędów. Wytwory mojej pracy nie muszą być doskonałe i nieskazitelne. Oby tylko spełniały swoją rolę, funkcjonowały, oddziaływały jakkolwiek na otoczenie i na mnie. Sama aktywność zaś powinna sprawiać mi satysfakcję. Sama w sobie. Sztuka dla sztuki. Bez względu na rezultaty.
Teraz uderza mnie wniosek, że w przeciętności nie ma absolutnie niczego złego. Wręcz przeciwnie. Przeciętność jest naturalnym stanem człowieka, funkcjonującego pośród tłumu innych ludzi. Jedynie jednostki wypływają na powierzchnię i stają się rozpoznawalne, popularne, podziwiane przez masy. To pewna pozytywna, ale jednak anomalia. Odstępstwo od reguły, którą jest przeciętność. Być przeciętnym, szarym człowiekiem, to znaczy być normalnym. Czyli jest to, ponad wszelką wątpliwość, stan pozytywny i pożądany.
Wszystko, co robię teraz sprawia mi radość. Owszem, nadal jestem ambitny, pragnę się doskonalić, ale już nie po to, by koniecznie osiągnąć absolutną doskonałość i dorównać najsłynniejszym i najwybitniejszym jednostkom w historii ludzkości, bądź komukolwiek zaimponować.
Myślę o tym, jak wielu jest anonimowych milionerów, pokerzystów, mniej znanych w skali globalnej pisarzy, aktorów, sportowców, którzy robią to, co kochają, zarabiają pieniądze, mają swoich wiernych fanów, czytelników i odnoszą lokalne sukcesy. Pragnę dołączyć do licznych szeregów tego typu ludzi i wiem, że jest to zupełnie realny i wykonalny cel, w przeciwieństwie do mrzonek typu “chcę zostać najbogatszym człowiekiem w Polsce” albo “chcę otrzymać literacką Nagrodę Nobla”, które przygniatają i miażdżą ciężarem intuicyjnego poczucia nieprawdopodobieństwa i nieosiągalności.

środa, 29 marca 2017

Jak przemienić rozgoryczenie w radość

Przez przypadek na Facebooku zobaczyłem nowe zdjęcie profilowe swojej utraconej miłości, o której wspominałem już w pierwszym wpisie pt. Autoterapia. Wygląda prześlicznie. Poczułem bolesne ukłucie, gorycz. Szybko zamknąłem ten widok, uciekłem.
Postanowiłem przerobić ów może z pozoru niegroźny, ale w istocie niebezpieczny incydent. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ta sytuacja, pozostawiona samej sobie mogłaby skutkować nawet nawrotem depresji. Dlatego chcę świadomie przeciwdziałać takiemu obrotowi sprawy. Prześwietlić swoje myśli, które wywołały negatywne emocje i znaleźć dla nich bardziej adekwatną alternatywę. Nauczyłem się tej metody ostatnio, dzięki pracy z aplikacją opartą na terapii poznawczo-behawioralnej.
Potrafię wskazać dwa komunikaty myślowe, które jak piorun uderzyły mnie, będąc automatyczną i mimowolną reakcją na jej nową fotografię, a w następstwie wywołały ból i rozgoryczenie:
„Tęsknię za nią”.
„Utraciłem nieodwołalnie tak doskonałą kobietę”.
Okazuje się na szczęście, że dość szybko jestem w stanie, już zupełnie świadomie i z premedytacją przywołać inną myśl, która łagodzi emocje negatywne, a nawet przemienia je w coś pozytywnego – w radość:
„Wygląda pięknie, to znaczy, że wszystko u niej dobrze, jest szczęśliwa!”
Owszem, tęsknię za nią i umieram z ciekawości, co u niej. Ten przypadkowy incydent uchylił mi więc rąbka tajemnicy – wygląda na to, że radzi sobie świetnie. To cudownie! Cieszę się! Jestem z tego powodu bardzo zadowolony!
To dobrze, że pozbierała się po ranach, które jej zadałem, gdy byłem marionetką swojej depresji. Podziwiam jej siłę, czuję się rad z jej szczęścia i życzę jej jak najlepiej!

wtorek, 28 marca 2017

Detoks

Depresja jest jak narkotyk. Obezwładnia ciało i upośledza umysł. Wypacza obraz świata. Wywołuje urojenia, przez co wszystko wydaje się grząskie, lepkie, szare, bezbarwne, bezwonne i bez smaku. Uniemożliwia podejmowanie racjonalnych decyzji. Uzależnia. Sprawia, że rozpacz, beznadzieja i bezradność zamieniają się w wyuczone reakcje. Odbiera resztki energii. Powoduje, że bezczynność staje się najlepszym sposobem na życie.
Od dziesięciu dni czuję się tak, jakbym był na detoksie. Mam wrażenie, że jestem wolny od depresji. Funkcjonuję normalnie. Cieszę się bzdurami dnia codziennego. Uśmiecham się. Dostrzegam kolory.

poniedziałek, 27 marca 2017

Wyjątkowo udany dzień

Dziś wszystko udało się wyśmienicie. Od rana aż do teraz spotykają mnie same pozytywne rzeczy.
Poznaję świat na nowo. Przyglądam mu się bacznie. Zachwycam się ludźmi, słońcem, architekturą, florą i fauną.
Byłem dziś w pracy, później na spacerze w parku, tam też ćwiczyłem, podciągałem się na drążku i podnosiłem na palach ustawionych obok siebie. Po powrocie do domu zrobiłem jeszcze pompki.
Poza tym uczyłem się angielskiego oraz byłem w zaprzyjaźnionym sklepie, powiedzmy w interesach, gdzie nawet odrobinę się potargowałem.
Wykonałem dzisiejszy plan w ponad stu procentach, ponieważ zrobiłem jeszcze kilka drobnostek nadprogramowo i czuję się fantastycznie!

niedziela, 26 marca 2017

Pisanie, niepisanie

Pisanie bloga jest dla mnie ciężką pracą. Wymaga wiele wysiłku i dyscypliny. Niby nic, kilka zdań, a jednak obciążonych tremą, jakąś paskudną podskórną obawą, czy ktokolwiek zechce przeczytać którykolwiek wpis, dostrzec moje starania, może pochwalić, napisać słowo otuchy, czy cokolwiek pozytywnego.
Taki sam lub bliźniaczo podobny lęk przed osądem potencjalnych czytelników zablokował w ogóle moje pisarstwo i sprawił, że milczałem długie lata, zamiast rozwijać swoje literackie pasje, tworzyć i publikować.
Prócz postów napisałem dwa komentarze na innych blogach o depresji. Obydwa są w moderacji. Czy zostaną opublikowane? Czy ich autorzy potraktują serio moje słowa, opinie?
Powoli przełamuję strach. Uczę się na nowo wyrażać swoje poglądy. Kiedyś, podczas studiów uwielbiałem polemizować, toczyć konstruktywne spory. Z czasem zacząłem się tego obawiać. Wycofywałem się, chowałem, unikałem konfliktów za wszelką cenę. Wolałem przytakiwać albo milczeć.
Chcę znów rozmawiać, wyrażać swoje zdanie i być gotowym do jego obrony, prowadzić rozwojowe dialogi, ponieważ wierzę głęboko, że zażarte dyskusje są najlepszą metodą na poszerzanie horyzontów.
Postanowiłem w pierwszej kolejności poszukać osób, które zmagają (lub zmagały) się z depresją, podobnie jak ja. Zależy mi na tym, by nawiązywać kontakty z ludźmi wrażliwymi, inteligentnymi, którzy również piszą.
Boleję nad tym, że na przestrzeni życia dość przypadkowo dobierałem sobie towarzystwo, przez co czułem się przeważnie nierozumiany i osamotniony. Pora to zmienić, pora zacząć świadomie nawiązywać znajomości.

sobota, 25 marca 2017

Tu i teraz

Depresja pozostawia po sobie puste kartki w kalendarzu. Bezproduktywne dni.
Oddalam się od niej. Wyprostowany i z podniesionym czołem maszeruję w kierunku kreatywności, efektywności i spełnienia.
Jedynie teraźniejszość ma znaczenie. Chwila obecna.
Strach, niepewność, brak zaufania do samego siebie to tylko depresyjne urojenia. Mogą i powinny zniknąć. Znikają, bledną coraz bardziej z każdą kolejną zapisaną kartką w kalendarzu.

piątek, 24 marca 2017

Jak dziecko

Cały czas czuję się jak dziecko. Rano budzę się, wstaję, wyglądam przez okno, a świat, który widzę nie napawa mnie wstrętem i przerażeniem, ale ciekawi, pociąga. Pragnę coś robić. Wyjść. Być jego częścią. Zajmować jakieś miejsce – choćby nawet anonimowe, gdzieś w połowie stawki – w biegu życia.
***
Jestem podatny na wpływ osoby, z którą mieszkam, quasi-partnerki. Wrażliwy na jej słowa i humory. Źle znoszę pogorszenie domowej atmosfery. Od razu notuję spadek nastroju.
Wiem, że powinienem się uodpornić, zobojętnieć, nim możliwe stanie się rozstanie. To jedyny ratunek. Inaczej wciąż będę dryfował, uzależniony od jej widzimisię.
To ja jestem odpowiedzialny za to jak się czuję, jak reaguję na jej słowa czy sytuacje, które stwarza.
Będzie mi łatwiej, jeżeli kurczowo uczepię się myśli o tym, że rozstanie jest przesądzone, jako rozwiązanie najlepsze z możliwych.
Będzie mi łatwiej, jeżeli przestanę liczyć na cokolwiek z jej strony. Na poprawę? Zmianę? To niedorzeczne! Naiwne!
Zanim się rozstaniemy będzie jeszcze wiele takich sytuacji jak dziś. Jeszcze nie raz zrobi mi się przykro, nie raz poczuję się odtrącony, niezrozumiany, niesprawiedliwie osądzony, zraniony.
To już nie powinno być istotne. Niczego już nie da się naprawić ani odbudować. Tę relację może uzdrowić tylko jedno – rozstanie.

czwartek, 23 marca 2017

Drobnostki

Drobnostki. Słowa, gesty, opinie, sprzeczki, oceny, głupie zbiegi okoliczności, popularnie zwane pechem – chwiały mną, doprowadzały do bolesnych upadków i tragicznego rozczłonkowania.
Tak bywało. Na banały reagowałem nieadekwatnie. Zbyt emocjonalnie, nerwowo. Załamywałem się przez głupstwa. Miotałem się, rwałem włosy, krzyczałem, uderzałem pięściami w stoły, biurka lub własne uda, ciskałem przedmiotami, które niekiedy pod wpływem siły rozpadały się na drobne kawałki, co mnie przerażało. Kiedy furia mijała, próbowałem już tylko rozpaczliwie ewakuować się z tego bolesnego, niewdzięcznego życia, ukryć gdzieś przed jego niesprawiedliwymi kolejami, przeczekać je w głębokim poczuciu, że wszelkie działania i w ogóle egzystencja sama w sobie pozbawione są jakiegokolwiek, najmniejszego nawet znaczenia.
To niewiarygodne, że wystarczało tak niewiele. Wystarczała codzienność, aby pozbawiać mnie sensu życia i doprowadzać do ostatecznych kapitulacji.
W chwili obecnej całkiem dobrze się trzymam. Notuję nawet zwyżkę nastroju, mimo że kilka rzeczy poszło dziś nie do końca po mojej myśli. Przyjąłem te drobne niepowodzenia ze spokojem, w jednym z nich odkryłem nawet coś pozytywnego. Rozumiem, że świat nie kręci się wokół mnie. Inni ludzie mają swoje sprawy, swoje cele. Moim zadaniem jest tylko odnaleźć się jakoś pośród tej plątaniny.
Czuję się jak dziecko, które odkrywa świat. Oglądałem kiedyś program, w którym kilkoro uczniów postawiono przy taśmie w zakładzie przetwórstwa rybnego, po to, aby pokazać im, jak ciężko pracują dorośli. Miałem dziś wrażenie, że jestem takim nastolatkiem, poznającym dopiero dorosłe życie, gdy pojechałem do pracy, by po raz pierwszy spędzić w niej pełne osiem godzin.
Zdiagnozowałem w sobie dystans. Pozytywny, ponieważ dzięki niemu znikła presja. Angażuję się, chcę robić wszystko jak najlepiej, to pozostało, ale jednocześnie posiadam w sobie iście dziecięcy, młodzieżowy luz podszyty przeczuciem, że to, co robię, nie jest moją ostatecznością, że jeżeli tylko będę dalej pracował nad sobą i się rozwijał, to będę w stanie sprostać w przyszłości o wiele ambitniejszym zadaniom.

środa, 22 marca 2017

Sprostałem

Wstałem z łóżka wcześnie rano, pojechałem tam, gdzie trzeba i zrobiłem to, co trzeba. Teraz odczuwam satysfakcję z dobrze wykonanego zadania, z postawienia pierwszego kroku na jakiejś obcej planecie, którą jest teraz dla mnie... Ziemia. Ten mikro sukces daje mi nadzieję, że oswoję się z nią na nowo, odnajdę na niej swoje miejsce, zadomowię się, zaadoptuję. To możliwe! To tylko kwestia czasu, jeżeli będę dalej podążał w dobrym kierunku.
Najbardziej boję się nieoczekiwanej zmiany kursu. Wiele razy zaskakiwałem samego siebie – zawracałem, skręcałem w niebezpieczną stronę, a wtedy zawodziłem, porzucałem rozpoczęte sprawy, bez względu na podjęte zobowiązania, zaufanie innych, dane słowo. Nagle. To przychodziło jak kataklizm i wywracało wszystko do góry nogami. Odcinało mnie. Zostawiałem wszystko tak jak było i zapadałem w letarg. Istniała tylko bezsilność. Niemożność działania. Nie byłem w stanie ani się wykąpać, ani ogolić. Nie byłem w stanie wstać z łóżka, wyjść z domu, jechać na uczelnię, do pracy, na spotkanie z przyjaciółką, która przyleciała z Nowego Jorku i specjalnie dla mnie zarezerwowała sobie cały dzień.
Kiedy jest lepiej, kiedy zaglądam w okno „normalności” – tak jak dziś – boję się, że znów nagle popadnę w bezczynność i zaniedbam wszystkie obowiązki. Stracę kolejne szanse na rozwój, na zapewnienie sobie poczucia bezpieczeństwa.
Myślę, że sam w sobie powinienem być gwarantem swojego poczucia bezpieczeństwa. Móc liczyć na samego siebie, być pewnym własnego potencjału – to byłoby piękne. To moje marzenie. Na razie tylko marzenie, ponieważ wydaje się tak odległe, po tylu upadkach, rozczarowaniach samym sobą, że chyba nawet obawiam się zrobić z niego cel, czyli coś bardziej namacalnego i możliwego do osiągnięcia. W istocie jednak, powinien to być mój cel. Przecież to tylko depresja. To ona mnie zdradzała, zawodziła, odcinała, podcinała skrzydła i wysysała moje siły witalne jak bezwzględny wampir. Wystarczy się jej pozbyć i będę znów taki jak kilkanaście lat temu – sumienny, pełen energii, słowny, honorowy, systematyczny, pracowity, radosny, spontaniczny, twórczy.
Chcę się nauczyć zapobiegać kolejnym kataklizmom. Oczywiście, życie pozostanie życiem i powinienem być przygotowany na nadejście trudniejszych chwil. Niech będą to jednak burze – nawet z piorunami – ulewy, gradobicia, ale nie mordercze tsu-nami, trzęsienia ziemi czy tornada pustoszące i dewastujące doszczętnie krajobraz psychiczny.
Dziś jestem świadomy, że tylko ode mnie i od mojego sposobu postrzegania świata i radzenia sobie z problemami zależy skala potencjalnych zniszczeń.

wtorek, 21 marca 2017

Wyzwanie

Na horyzoncie pojawiło się poważne wyzwanie. Zostałem zaproszony na szkolenie do potencjalnie nowej pracy. Odczuwam jednocześnie radość i przerażenie. Cieszę się, że wyjdę między ludzi, podejmę aktywność, zarobię pieniądze. Boję się zderzenia z obcymi osobami, odczuwam dyskomfort na myśl o wyjściu z domu i jechaniu w dość odległe miejsce. Chcę jednak pokonać strach i sprostać. Wiem, że dobrze mi to zrobi. Pod każdym względem. Pomoże zmienić moje życie na lepsze. Ruszyć z miejsca po długich tygodniach, a może nawet miesiącach stagnacji. Marzę o tym, bym potrafił przez dłuższy czas żyć „normalnie” tj. chodzić regularnie do pracy, biegać, ćwiczyć, czytać, pisać, uczyć się angielskiego, podróżować. Mieć poczucie, że się rozwijam, że robię coś pożytecznego dla siebie i innych, a jednocześnie umieć wypoczywać i cieszyć się chwilą, błahostkami takimi jak gwiaździste niebo czy odwzajemniony uśmiech nieznajomej osoby na ulicy. To chyba realny cel. Osiągalny. Nawet dla mnie, dla kogoś, kto holuje za sobą naczepę przeładowaną problemami mniej lub bardziej urojonymi. Dziś wierzę w to, że prędzej czy później uda mi się ją rozładować. To już coś. Coś pozytywnego, a pozytywnych myśli należy się trzymać tak jak nóg ptaka, który może wzbić się ponad czerń i szlam, by odlecieć daleko w wielobarwne miejsce pełne nadziei i życia.

poniedziałek, 20 marca 2017

Dzień drugi

Przebiega niemal wzorowo. Zrealizowałem wszystkie zaplanowane cele. Byłem aktywny. Czytam. Słucham Vivaldiego. Rozmyślam. Trochę nie mam pomysłu, o czym napisać, brak mi tematu. Dziś byłem zły na samego siebie, że przez moją depresję bałem się zostać sam, bałem się zerwać z osobą, która cały czas mnie rani. Nadal tkwię w tym nonsensownym „związku” i brakuje mi sił, aby ostatecznie rozwiązać tę kwestię. Choć niewątpliwie jest to moim celem. Dość wymagającym, ponieważ sprawy są mocno skomplikowane. Oczywiście dla zdrowego człowieka to wyzwanie będzie wykonalne, pocieszam się, że to tylko kwestia czasu. Jakie to dziwaczne. Depresja woli mieć na podorędziu kogoś, kto zadaje ból i cierpienie, zawodząc po raz kolejny, a stanowczo odrzuca osobę, przy której zanika. Tak niewiele potrzeba, by depresja zanikła. Wystarczy ruch i aktywność. Zwykły ruch. Spacer, bieg. Krok za krokiem, noga za nogą. Im dłużej idziesz, biegniesz, tym dalej oddalasz się od depresji. Logiczne. Wkrótce zaczyna już tylko majaczyć na horyzoncie, ale nawet wtedy jest groźna. Wiem to. W moim życiu zanikała już kilka razy. Wydawało się, że na dobre, że już więcej się nie powtórzy. Już nawet na horyzoncie się zatarła, a jednak zawsze czuwała gdzieś na drugiej półkuli, po to, by bardzo szybko nadrobić dystans, na jaki zdołałem się od niej oddalić i przytulić mnie czule – jak mogłoby się wydawać – do swojej lepkiej piersi.
Teraz ta odległość jest minimalna. Taka, że czuję jej obecność. Odchodzę, oddalam się. To bardzo trudna faza, wszystko może zbić mnie z pantałyku i wykoleić, sprawić, że porzucę obraną ścieżkę i popadnę w „bezpieczną” bezczynność. Moja nadwrażliwość wyostrzyła się jeszcze bardziej. Trzeba ze mną postępować delikatnie jak z jajkiem. Niestety otoczenie, nawet to najbliższe zdaje się o tym zapominać lub ignorować. Jest trudno. Często czuję, że jestem zdany sam na siebie. To może trochę niesprawiedliwe, niektórzy mają prawdopodobnie dobre intencje, ale naprawdę ze świecą szukać pełnego zrozumienia. Nie istnieje.
Brakuje mi kogoś, kto zdawałby sobie sprawę z piekła depresji i nie był obciążony urazą żywioną wobec mnie. Ja sam również żyję głęboką urazę wobec osoby, z którą jeszcze niefortunnie mieszkam. Czasami wydaje mi się, że to nawet nienawiść. Chcę rozstania, separacji, odizolowania się i nie mogę doczekać się na moment, w którym będzie to wreszcie możliwe. Myślę, że obydwoje odetchniemy z ulgą. Zbyt wiele złego się stało, byśmy mogli być razem szczęśliwi. Pewnie wiedziałem to doskonale już rok temu, kiedy pod wpływem swojej depresji popełniłem być może największy błąd w swoim życiu i zdecydowałem się pociągnąć to jeszcze przez jakiś czas, kosztem nowej – szczęśliwej relacji z najcudowniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek dane mi było poznać.
Chciałbym być tak silny jak ona. Tak poukładany i konsekwentny. Pod wieloma względami stała się dla mnie prawdziwym autorytetem, wzbudziła ogromny podziw. To ewenement. Żeby mi zaimponować trzeba odznaczać się naprawdę wyjątkowymi zdolnościami. Przeważnie ludzi postrzegam jako szarą, nieciekawą masę. Czuję do innych odrazę, pogardę, politowanie. Obojętność. Brak zainteresowania. Żeby mi zaimponować trzeba naprawdę się wyróżniać. Pierwszy raz ktoś zaimponował mi aż tak bardzo jak ona.
Chcę się przestać oszukiwać, że to, co było mogłoby odżyć. Na pewno już poukładała sobie życie z kimś innym i nie mam prawa, by ją niepokoić, rościć sobie do niej jakiekolwiek prawa. Rozumiem to. Ciężko mi to przełknąć, ale to właściwa postawa – dojrzała i godna. To chyba najlepsze, co mogę jej ofiarować – święty spokój. Chcę, żeby była szczęśliwa. Bezwarunkowo.
Czasu nie cofnę, a popełnionych błędów już nie naprawię. Depresja wcale mnie nie usprawiedliwia. Mogłem zdać sobie z niej sprawę wcześniej i wcześniej zacząć się leczyć. Ponoszę odpowiedzialność jak każdy dorosły człowiek i to jest słuszne. Teraz mogę i chcę jak najlepiej wykorzystywać każdą chwilę swojego życia. Spełniać się, rozkwitać, przestać się bać i nauczyć samotności, polubić towarzystwo samego siebie. Dopiero wtedy będę mógł pomyśleć o wejściu w pełnowartościowy związek z drugim człowiekiem.
Pomyślałem, że może dobrze byłoby napisać do niej mail. Taki dojrzały, uprzejmy, który zatrze ślady po tym ostatnim – rozgorączkowanym i pijanym. Mail, w którym powiem jej, że jestem szczęśliwy, że życzę jej szczęścia i że przepraszam za to, co pisałem ostatnio i że nie mam prawa obciążać jej w jakikolwiek sposób, no i że więcej już nie będę jej niepokoił żadną niechcianą korespondencją. Taki mail oczyszczający. Tak, to chyba dobry pomysł, każda terapia powinna wiązać się przecież z uzdrawianiem relacji.

niedziela, 19 marca 2017

Autoterapia

Od kilkunastu lat zmagam się z depresją, tj. ponad połowę mojego życia. Uświadomiłem to sobie dopiero kilka dni temu. Postanowiłem coś z tym zrobić, wyzdrowieć, przestać wreszcie cierpieć i zacząć żyć, wykorzystywać w pełni swój potencjał, podejmować świadome, zdrowe, dojrzałe decyzje. Chcę widzieć świat takim, jaki jest, a nie postrzegać jego urojony czarny i posępny obraz. Pisanie na tym blogu ma być dla mnie częścią terapii. Teraz złożenie kilku słów w zdanie przychodzi mi bardzo ciężko. Każda wypowiedź wydaje mi się nielogiczna, poszarpana, byle jaka, nieadekwatna do tego, co chcę przekazać. Spadłem na dno – 37 punktów w skali Becka i bardzo chciałbym się z niego wydostać, ponieważ chcę w końcu zacząć funkcjonować normalnie!
Moja depresja pojawiała się i znikała, łagodniała, po czym nawracała z jeszcze większą mocą. Była jednak zawsze, od momentu pierwszego wystąpienia w okresie dojrzewania. Romantyczne lektury, smutna muzyka, niespełniona miłość, problemy w domu – to wszystko było jej pokarmem. Hodowałem ją, hołubiłem, wmawiając sobie, że przecież taki stan permanentnego smutku jest czymś naturalnym dla geniusza, za którego się uważałem.
Czuję się teraz słaby i obnażony, kiedy to piszę. Podaję siebie na tacy. Mam zamiar opowiedzieć o swoich najskrytszych tajemnicach, lękach i słabościach i trochę się tego obawiam. Boję się odrzucenia, krytyki, dobrych rad, napiętnowania. Wstydzę się tego, że przez kilkanaście lat kompletnie nie radziłem sobie ze swoim życiem i nie wpadłem na to, że to zwykła depresja i powinienem po prostu się z niej wyleczyć.
Pojawiała się i znikała. Rok temu, dokładnie rok temu, czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ponieważ spędzałem czas z miłością swojego życia. Wszystko zepsułem. Wszystko zepsuła moja depresja. Wystraszyła się tego, że mogę być naprawdę szczęśliwy, a ten strach popchnął mnie do podjęcia fatalnych decyzji, przez które raz na zawsze utraciłem tę kobietę.
Często o niej myślę. Bardzo ją zraniłem i rozumiem, że nie chce ze mną rozmawiać, że nie odpowiedziała na mój ostatni mail. Jednocześnie wydaje mi się to bardzo niesprawiedliwe, że ona nie wie, nie ma kompletnie pojęcia o mojej depresji, bo niby skąd, skoro ja dowiedziałem się o niej zupełnie niedawno.
Chciałbym wyzdrowieć i otrzymać od niej drugą szansę. Trochę tak jak w „Pamiętniku pozytywnego myślenia”. To nie znaczy, że zdrowieję dla niej, zdrowieję przede wszystkim dla siebie. Sam dla siebie powinienem być najważniejszy, bo przecież nikt nie może zatroszczyć się o mnie w takim stopniu, w jakim ja sam mogę to zrobić.
Zastanawiam się, czy moje pisanie ma dla kogokolwiek jakikolwiek sens. Pewnie nie. Ważne, że dla mnie ma. Nawet, jeśli pies z kulawą nogą tego nie przeczyta, ważne jest to, że piszę, że podejmuję jakąś aktywność, zmuszam się do działania i piszę. Składam swoje myśli jak rozrzucone po całym mieszkaniu puzzle (w dodatku spaniel zjadł jeden) w jedną całość i to jest najważniejsze, to jest element mojej terapii.
Zawsze brakowało mi systematyczności... Chwila. Zaczęło mi brakować systematyczności od momentu, kiedy w moim życiu pojawiła się depresja. Wcześniej byłem bardzo systematyczny, konsekwentny i sumienny. Później to kompletnie się zatarło. Rozpoczynałem coś tylko po to, by po jakimś czasie – krótszym lub dłuższym – zupełnie się tym znudzić albo śmiertelnie się tego wystraszyć i porzucić raz na zawsze.
Boję się, że z tym blogiem będzie tak samo, że po tygodniu umrze, jak wszystko, co ożywiałem na przestrzeni moich smutnych dziejów. Najważniejsze niedokończone rzeczy to: studia, dwie firmy, powieść, kurs angielskiego, szóstka Weidera, lektura kilku książek. Chcę odzyskać swoją systematyczność, zacząć znów móc polegać na sobie. Teraz nie ma na to szans. Mogę coś sobie obiecać, zaangażować się, a kiedy przyjdzie spadek nastroju kompletnie to olać, ponieważ nie będę w stanie nawet podnieść się z łóżka.
Chyba wystarczy na dziś. Jeden wielki chaos. Kilka niepowiązanych ze sobą kwestii. Dawno nie pisałem. Jestem dziś totalnie roztrzęsiony. Niepoukładany. Mam tremę przed pisaniem dla teoretycznych czytelników. Potrzebuję się przyzwyczaić, przezwyciężyć strach, wówczas zacznę lepiej układać słowa, mniej chaotycznie. Przestanę myśleć o tym, jaka będzie reakcja tego, kto to przeczyta.