piątek, 31 marca 2017

Sytuacja opanowana

Dziś od rana byłem rozdrażniony, zestresowany i podminowany. Wybuchłem dwa razy niepotrzebnie, co fatalnie odbiło się na i tak ciężkiej atmosferze w domu.
Nie mogłem utrzymać nerwów na wodzy, złość, bezsilność, furia, przejęły nade mną kontrolę i wkładały w moje usta słowa, których wcale nie chciałem wypowiadać. Teraz ich żałuję.
Myślę, że to poważne sygnały ostrzegawcze. Pojawiały się dziś myśli, aby jakoś odreagować dzisiejsze niepowodzenia i sprzeczki: zacząć się objadać, odpuścić sobie zaplanowane zajęcia, rzucić się w rozpostarte ramiona czyhającej bezczynności.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to dość niebezpieczny moment. Potrzebuję być bardziej uważny. Zwiększa się skala trudności wszystkich moich poczynań. Depresja upomina się o swoje, zdaje się mówić: „wracaj, daj sobie spokój z tymi bzdurami, lepiej kup sobie chipsy, poleż, pograj w jakąś bezsensowną grę, pooglądaj sobie filmy pornograficzne, zobaczysz, będzie ci lepiej, łatwiej”.
Doskonale wiem, że to kłamstwa, szkopuł w tym jednak, że mimo tej świadomości stają się, zupełnie irracjonalnie, coraz bardziej kuszące. Tym bardziej w obliczu, jakichś niespodziewanych utarczek, czy awarii.
Ostatecznie odniosłem dziś sukces. Oparłem się wszelkim pokusom i wykonałem mój dzienny plan w zupełności. Powiedziałem sobie, że nie będę załamywał się z powodu zepsutego odkurzacza. Czuję, że zrobiłem ważny krok w stronę zdrowia psychicznego i stabilności emocjonalnej.

czwartek, 30 marca 2017

Błogosławiona przeciętność

We wszystkim, czego się imałem zawsze chciałem być najlepszy, a co za tym idzie, stawałem się od razu zbyt zorientowany na wyniki. W ten sposób stwarzałem sobie potworną presję, której oczywiście długo nie byłem w stanie znieść, więc poddawałem się ostatecznie i rzucałem cały kram w cholerę. Po czym czułem się zawiedziony, rozczarowany sobą, tym, że znów mi się nie udało, że chyba jest ze mną coś nie tak, skoro i tym razem nie dałem rady, nie sprostałem swoim oczekiwaniom i ambicjom.
Ten sam schemat powtarzał się wielokrotnie, zmieniały się tylko pasje: pisanie, biznes, poker, angielski, hiszpański, programowanie, blogowanie itd.
Teraz pierwszy raz posiadam zgoła odmienne nastawienie. Na świecie żyje około siedmiu miliardów ludzi. Tak na zdrowy rozum, bycie najlepszym w jakiejkolwiek dziedzinie graniczy z niemożliwością. Zresztą są dyscypliny, w których ciężko ocenić, kto tak naprawdę wiedzie prym. Werdykt może być jedynie bardzo arbitralny i umowny. Istnieją też oczywiście działalności, których efekty są utajone, nieoczywiste, mogą objawić się dopiero po jakimś, często bliżej nieokreślonym czasie, przez co nie da się ich zmierzyć gołym okiem.
W końcu zrozumiałem subtelną różnicę, pomiędzy dążeniem do robienia czegoś najlepiej, a perfekcjonizmem. Pierwsze nastawienie jest zdrowe i pożądane, drugie chorobliwe.
Jestem tylko człowiekiem i mogę, a nawet powinienem popełniać masę błędów. Wytwory mojej pracy nie muszą być doskonałe i nieskazitelne. Oby tylko spełniały swoją rolę, funkcjonowały, oddziaływały jakkolwiek na otoczenie i na mnie. Sama aktywność zaś powinna sprawiać mi satysfakcję. Sama w sobie. Sztuka dla sztuki. Bez względu na rezultaty.
Teraz uderza mnie wniosek, że w przeciętności nie ma absolutnie niczego złego. Wręcz przeciwnie. Przeciętność jest naturalnym stanem człowieka, funkcjonującego pośród tłumu innych ludzi. Jedynie jednostki wypływają na powierzchnię i stają się rozpoznawalne, popularne, podziwiane przez masy. To pewna pozytywna, ale jednak anomalia. Odstępstwo od reguły, którą jest przeciętność. Być przeciętnym, szarym człowiekiem, to znaczy być normalnym. Czyli jest to, ponad wszelką wątpliwość, stan pozytywny i pożądany.
Wszystko, co robię teraz sprawia mi radość. Owszem, nadal jestem ambitny, pragnę się doskonalić, ale już nie po to, by koniecznie osiągnąć absolutną doskonałość i dorównać najsłynniejszym i najwybitniejszym jednostkom w historii ludzkości, bądź komukolwiek zaimponować.
Myślę o tym, jak wielu jest anonimowych milionerów, pokerzystów, mniej znanych w skali globalnej pisarzy, aktorów, sportowców, którzy robią to, co kochają, zarabiają pieniądze, mają swoich wiernych fanów, czytelników i odnoszą lokalne sukcesy. Pragnę dołączyć do licznych szeregów tego typu ludzi i wiem, że jest to zupełnie realny i wykonalny cel, w przeciwieństwie do mrzonek typu “chcę zostać najbogatszym człowiekiem w Polsce” albo “chcę otrzymać literacką Nagrodę Nobla”, które przygniatają i miażdżą ciężarem intuicyjnego poczucia nieprawdopodobieństwa i nieosiągalności.

środa, 29 marca 2017

Jak przemienić rozgoryczenie w radość

Przez przypadek na Facebooku zobaczyłem nowe zdjęcie profilowe swojej utraconej miłości, o której wspominałem już w pierwszym wpisie pt. Autoterapia. Wygląda prześlicznie. Poczułem bolesne ukłucie, gorycz. Szybko zamknąłem ten widok, uciekłem.
Postanowiłem przerobić ów może z pozoru niegroźny, ale w istocie niebezpieczny incydent. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ta sytuacja, pozostawiona samej sobie mogłaby skutkować nawet nawrotem depresji. Dlatego chcę świadomie przeciwdziałać takiemu obrotowi sprawy. Prześwietlić swoje myśli, które wywołały negatywne emocje i znaleźć dla nich bardziej adekwatną alternatywę. Nauczyłem się tej metody ostatnio, dzięki pracy z aplikacją opartą na terapii poznawczo-behawioralnej.
Potrafię wskazać dwa komunikaty myślowe, które jak piorun uderzyły mnie, będąc automatyczną i mimowolną reakcją na jej nową fotografię, a w następstwie wywołały ból i rozgoryczenie:
„Tęsknię za nią”.
„Utraciłem nieodwołalnie tak doskonałą kobietę”.
Okazuje się na szczęście, że dość szybko jestem w stanie, już zupełnie świadomie i z premedytacją przywołać inną myśl, która łagodzi emocje negatywne, a nawet przemienia je w coś pozytywnego – w radość:
„Wygląda pięknie, to znaczy, że wszystko u niej dobrze, jest szczęśliwa!”
Owszem, tęsknię za nią i umieram z ciekawości, co u niej. Ten przypadkowy incydent uchylił mi więc rąbka tajemnicy – wygląda na to, że radzi sobie świetnie. To cudownie! Cieszę się! Jestem z tego powodu bardzo zadowolony!
To dobrze, że pozbierała się po ranach, które jej zadałem, gdy byłem marionetką swojej depresji. Podziwiam jej siłę, czuję się rad z jej szczęścia i życzę jej jak najlepiej!

wtorek, 28 marca 2017

Detoks

Depresja jest jak narkotyk. Obezwładnia ciało i upośledza umysł. Wypacza obraz świata. Wywołuje urojenia, przez co wszystko wydaje się grząskie, lepkie, szare, bezbarwne, bezwonne i bez smaku. Uniemożliwia podejmowanie racjonalnych decyzji. Uzależnia. Sprawia, że rozpacz, beznadzieja i bezradność zamieniają się w wyuczone reakcje. Odbiera resztki energii. Powoduje, że bezczynność staje się najlepszym sposobem na życie.
Od dziesięciu dni czuję się tak, jakbym był na detoksie. Mam wrażenie, że jestem wolny od depresji. Funkcjonuję normalnie. Cieszę się bzdurami dnia codziennego. Uśmiecham się. Dostrzegam kolory.

poniedziałek, 27 marca 2017

Wyjątkowo udany dzień

Dziś wszystko udało się wyśmienicie. Od rana aż do teraz spotykają mnie same pozytywne rzeczy.
Poznaję świat na nowo. Przyglądam mu się bacznie. Zachwycam się ludźmi, słońcem, architekturą, florą i fauną.
Byłem dziś w pracy, później na spacerze w parku, tam też ćwiczyłem, podciągałem się na drążku i podnosiłem na palach ustawionych obok siebie. Po powrocie do domu zrobiłem jeszcze pompki.
Poza tym uczyłem się angielskiego oraz byłem w zaprzyjaźnionym sklepie, powiedzmy w interesach, gdzie nawet odrobinę się potargowałem.
Wykonałem dzisiejszy plan w ponad stu procentach, ponieważ zrobiłem jeszcze kilka drobnostek nadprogramowo i czuję się fantastycznie!

niedziela, 26 marca 2017

Pisanie, niepisanie

Pisanie bloga jest dla mnie ciężką pracą. Wymaga wiele wysiłku i dyscypliny. Niby nic, kilka zdań, a jednak obciążonych tremą, jakąś paskudną podskórną obawą, czy ktokolwiek zechce przeczytać którykolwiek wpis, dostrzec moje starania, może pochwalić, napisać słowo otuchy, czy cokolwiek pozytywnego.
Taki sam lub bliźniaczo podobny lęk przed osądem potencjalnych czytelników zablokował w ogóle moje pisarstwo i sprawił, że milczałem długie lata, zamiast rozwijać swoje literackie pasje, tworzyć i publikować.
Prócz postów napisałem dwa komentarze na innych blogach o depresji. Obydwa są w moderacji. Czy zostaną opublikowane? Czy ich autorzy potraktują serio moje słowa, opinie?
Powoli przełamuję strach. Uczę się na nowo wyrażać swoje poglądy. Kiedyś, podczas studiów uwielbiałem polemizować, toczyć konstruktywne spory. Z czasem zacząłem się tego obawiać. Wycofywałem się, chowałem, unikałem konfliktów za wszelką cenę. Wolałem przytakiwać albo milczeć.
Chcę znów rozmawiać, wyrażać swoje zdanie i być gotowym do jego obrony, prowadzić rozwojowe dialogi, ponieważ wierzę głęboko, że zażarte dyskusje są najlepszą metodą na poszerzanie horyzontów.
Postanowiłem w pierwszej kolejności poszukać osób, które zmagają (lub zmagały) się z depresją, podobnie jak ja. Zależy mi na tym, by nawiązywać kontakty z ludźmi wrażliwymi, inteligentnymi, którzy również piszą.
Boleję nad tym, że na przestrzeni życia dość przypadkowo dobierałem sobie towarzystwo, przez co czułem się przeważnie nierozumiany i osamotniony. Pora to zmienić, pora zacząć świadomie nawiązywać znajomości.

sobota, 25 marca 2017

Tu i teraz

Depresja pozostawia po sobie puste kartki w kalendarzu. Bezproduktywne dni.
Oddalam się od niej. Wyprostowany i z podniesionym czołem maszeruję w kierunku kreatywności, efektywności i spełnienia.
Jedynie teraźniejszość ma znaczenie. Chwila obecna.
Strach, niepewność, brak zaufania do samego siebie to tylko depresyjne urojenia. Mogą i powinny zniknąć. Znikają, bledną coraz bardziej z każdą kolejną zapisaną kartką w kalendarzu.

piątek, 24 marca 2017

Jak dziecko

Cały czas czuję się jak dziecko. Rano budzę się, wstaję, wyglądam przez okno, a świat, który widzę nie napawa mnie wstrętem i przerażeniem, ale ciekawi, pociąga. Pragnę coś robić. Wyjść. Być jego częścią. Zajmować jakieś miejsce – choćby nawet anonimowe, gdzieś w połowie stawki – w biegu życia.
***
Jestem podatny na wpływ osoby, z którą mieszkam, quasi-partnerki. Wrażliwy na jej słowa i humory. Źle znoszę pogorszenie domowej atmosfery. Od razu notuję spadek nastroju.
Wiem, że powinienem się uodpornić, zobojętnieć, nim możliwe stanie się rozstanie. To jedyny ratunek. Inaczej wciąż będę dryfował, uzależniony od jej widzimisię.
To ja jestem odpowiedzialny za to jak się czuję, jak reaguję na jej słowa czy sytuacje, które stwarza.
Będzie mi łatwiej, jeżeli kurczowo uczepię się myśli o tym, że rozstanie jest przesądzone, jako rozwiązanie najlepsze z możliwych.
Będzie mi łatwiej, jeżeli przestanę liczyć na cokolwiek z jej strony. Na poprawę? Zmianę? To niedorzeczne! Naiwne!
Zanim się rozstaniemy będzie jeszcze wiele takich sytuacji jak dziś. Jeszcze nie raz zrobi mi się przykro, nie raz poczuję się odtrącony, niezrozumiany, niesprawiedliwie osądzony, zraniony.
To już nie powinno być istotne. Niczego już nie da się naprawić ani odbudować. Tę relację może uzdrowić tylko jedno – rozstanie.

czwartek, 23 marca 2017

Drobnostki

Drobnostki. Słowa, gesty, opinie, sprzeczki, oceny, głupie zbiegi okoliczności, popularnie zwane pechem – chwiały mną, doprowadzały do bolesnych upadków i tragicznego rozczłonkowania.
Tak bywało. Na banały reagowałem nieadekwatnie. Zbyt emocjonalnie, nerwowo. Załamywałem się przez głupstwa. Miotałem się, rwałem włosy, krzyczałem, uderzałem pięściami w stoły, biurka lub własne uda, ciskałem przedmiotami, które niekiedy pod wpływem siły rozpadały się na drobne kawałki, co mnie przerażało. Kiedy furia mijała, próbowałem już tylko rozpaczliwie ewakuować się z tego bolesnego, niewdzięcznego życia, ukryć gdzieś przed jego niesprawiedliwymi kolejami, przeczekać je w głębokim poczuciu, że wszelkie działania i w ogóle egzystencja sama w sobie pozbawione są jakiegokolwiek, najmniejszego nawet znaczenia.
To niewiarygodne, że wystarczało tak niewiele. Wystarczała codzienność, aby pozbawiać mnie sensu życia i doprowadzać do ostatecznych kapitulacji.
W chwili obecnej całkiem dobrze się trzymam. Notuję nawet zwyżkę nastroju, mimo że kilka rzeczy poszło dziś nie do końca po mojej myśli. Przyjąłem te drobne niepowodzenia ze spokojem, w jednym z nich odkryłem nawet coś pozytywnego. Rozumiem, że świat nie kręci się wokół mnie. Inni ludzie mają swoje sprawy, swoje cele. Moim zadaniem jest tylko odnaleźć się jakoś pośród tej plątaniny.
Czuję się jak dziecko, które odkrywa świat. Oglądałem kiedyś program, w którym kilkoro uczniów postawiono przy taśmie w zakładzie przetwórstwa rybnego, po to, aby pokazać im, jak ciężko pracują dorośli. Miałem dziś wrażenie, że jestem takim nastolatkiem, poznającym dopiero dorosłe życie, gdy pojechałem do pracy, by po raz pierwszy spędzić w niej pełne osiem godzin.
Zdiagnozowałem w sobie dystans. Pozytywny, ponieważ dzięki niemu znikła presja. Angażuję się, chcę robić wszystko jak najlepiej, to pozostało, ale jednocześnie posiadam w sobie iście dziecięcy, młodzieżowy luz podszyty przeczuciem, że to, co robię, nie jest moją ostatecznością, że jeżeli tylko będę dalej pracował nad sobą i się rozwijał, to będę w stanie sprostać w przyszłości o wiele ambitniejszym zadaniom.

środa, 22 marca 2017

Sprostałem

Wstałem z łóżka wcześnie rano, pojechałem tam, gdzie trzeba i zrobiłem to, co trzeba. Teraz odczuwam satysfakcję z dobrze wykonanego zadania, z postawienia pierwszego kroku na jakiejś obcej planecie, którą jest teraz dla mnie... Ziemia. Ten mikro sukces daje mi nadzieję, że oswoję się z nią na nowo, odnajdę na niej swoje miejsce, zadomowię się, zaadoptuję. To możliwe! To tylko kwestia czasu, jeżeli będę dalej podążał w dobrym kierunku.
Najbardziej boję się nieoczekiwanej zmiany kursu. Wiele razy zaskakiwałem samego siebie – zawracałem, skręcałem w niebezpieczną stronę, a wtedy zawodziłem, porzucałem rozpoczęte sprawy, bez względu na podjęte zobowiązania, zaufanie innych, dane słowo. Nagle. To przychodziło jak kataklizm i wywracało wszystko do góry nogami. Odcinało mnie. Zostawiałem wszystko tak jak było i zapadałem w letarg. Istniała tylko bezsilność. Niemożność działania. Nie byłem w stanie ani się wykąpać, ani ogolić. Nie byłem w stanie wstać z łóżka, wyjść z domu, jechać na uczelnię, do pracy, na spotkanie z przyjaciółką, która przyleciała z Nowego Jorku i specjalnie dla mnie zarezerwowała sobie cały dzień.
Kiedy jest lepiej, kiedy zaglądam w okno „normalności” – tak jak dziś – boję się, że znów nagle popadnę w bezczynność i zaniedbam wszystkie obowiązki. Stracę kolejne szanse na rozwój, na zapewnienie sobie poczucia bezpieczeństwa.
Myślę, że sam w sobie powinienem być gwarantem swojego poczucia bezpieczeństwa. Móc liczyć na samego siebie, być pewnym własnego potencjału – to byłoby piękne. To moje marzenie. Na razie tylko marzenie, ponieważ wydaje się tak odległe, po tylu upadkach, rozczarowaniach samym sobą, że chyba nawet obawiam się zrobić z niego cel, czyli coś bardziej namacalnego i możliwego do osiągnięcia. W istocie jednak, powinien to być mój cel. Przecież to tylko depresja. To ona mnie zdradzała, zawodziła, odcinała, podcinała skrzydła i wysysała moje siły witalne jak bezwzględny wampir. Wystarczy się jej pozbyć i będę znów taki jak kilkanaście lat temu – sumienny, pełen energii, słowny, honorowy, systematyczny, pracowity, radosny, spontaniczny, twórczy.
Chcę się nauczyć zapobiegać kolejnym kataklizmom. Oczywiście, życie pozostanie życiem i powinienem być przygotowany na nadejście trudniejszych chwil. Niech będą to jednak burze – nawet z piorunami – ulewy, gradobicia, ale nie mordercze tsu-nami, trzęsienia ziemi czy tornada pustoszące i dewastujące doszczętnie krajobraz psychiczny.
Dziś jestem świadomy, że tylko ode mnie i od mojego sposobu postrzegania świata i radzenia sobie z problemami zależy skala potencjalnych zniszczeń.

wtorek, 21 marca 2017

Wyzwanie

Na horyzoncie pojawiło się poważne wyzwanie. Zostałem zaproszony na szkolenie do potencjalnie nowej pracy. Odczuwam jednocześnie radość i przerażenie. Cieszę się, że wyjdę między ludzi, podejmę aktywność, zarobię pieniądze. Boję się zderzenia z obcymi osobami, odczuwam dyskomfort na myśl o wyjściu z domu i jechaniu w dość odległe miejsce. Chcę jednak pokonać strach i sprostać. Wiem, że dobrze mi to zrobi. Pod każdym względem. Pomoże zmienić moje życie na lepsze. Ruszyć z miejsca po długich tygodniach, a może nawet miesiącach stagnacji. Marzę o tym, bym potrafił przez dłuższy czas żyć „normalnie” tj. chodzić regularnie do pracy, biegać, ćwiczyć, czytać, pisać, uczyć się angielskiego, podróżować. Mieć poczucie, że się rozwijam, że robię coś pożytecznego dla siebie i innych, a jednocześnie umieć wypoczywać i cieszyć się chwilą, błahostkami takimi jak gwiaździste niebo czy odwzajemniony uśmiech nieznajomej osoby na ulicy. To chyba realny cel. Osiągalny. Nawet dla mnie, dla kogoś, kto holuje za sobą naczepę przeładowaną problemami mniej lub bardziej urojonymi. Dziś wierzę w to, że prędzej czy później uda mi się ją rozładować. To już coś. Coś pozytywnego, a pozytywnych myśli należy się trzymać tak jak nóg ptaka, który może wzbić się ponad czerń i szlam, by odlecieć daleko w wielobarwne miejsce pełne nadziei i życia.

poniedziałek, 20 marca 2017

Dzień drugi

Przebiega niemal wzorowo. Zrealizowałem wszystkie zaplanowane cele. Byłem aktywny. Czytam. Słucham Vivaldiego. Rozmyślam. Trochę nie mam pomysłu, o czym napisać, brak mi tematu. Dziś byłem zły na samego siebie, że przez moją depresję bałem się zostać sam, bałem się zerwać z osobą, która cały czas mnie rani. Nadal tkwię w tym nonsensownym „związku” i brakuje mi sił, aby ostatecznie rozwiązać tę kwestię. Choć niewątpliwie jest to moim celem. Dość wymagającym, ponieważ sprawy są mocno skomplikowane. Oczywiście dla zdrowego człowieka to wyzwanie będzie wykonalne, pocieszam się, że to tylko kwestia czasu. Jakie to dziwaczne. Depresja woli mieć na podorędziu kogoś, kto zadaje ból i cierpienie, zawodząc po raz kolejny, a stanowczo odrzuca osobę, przy której zanika. Tak niewiele potrzeba, by depresja zanikła. Wystarczy ruch i aktywność. Zwykły ruch. Spacer, bieg. Krok za krokiem, noga za nogą. Im dłużej idziesz, biegniesz, tym dalej oddalasz się od depresji. Logiczne. Wkrótce zaczyna już tylko majaczyć na horyzoncie, ale nawet wtedy jest groźna. Wiem to. W moim życiu zanikała już kilka razy. Wydawało się, że na dobre, że już więcej się nie powtórzy. Już nawet na horyzoncie się zatarła, a jednak zawsze czuwała gdzieś na drugiej półkuli, po to, by bardzo szybko nadrobić dystans, na jaki zdołałem się od niej oddalić i przytulić mnie czule – jak mogłoby się wydawać – do swojej lepkiej piersi.
Teraz ta odległość jest minimalna. Taka, że czuję jej obecność. Odchodzę, oddalam się. To bardzo trudna faza, wszystko może zbić mnie z pantałyku i wykoleić, sprawić, że porzucę obraną ścieżkę i popadnę w „bezpieczną” bezczynność. Moja nadwrażliwość wyostrzyła się jeszcze bardziej. Trzeba ze mną postępować delikatnie jak z jajkiem. Niestety otoczenie, nawet to najbliższe zdaje się o tym zapominać lub ignorować. Jest trudno. Często czuję, że jestem zdany sam na siebie. To może trochę niesprawiedliwe, niektórzy mają prawdopodobnie dobre intencje, ale naprawdę ze świecą szukać pełnego zrozumienia. Nie istnieje.
Brakuje mi kogoś, kto zdawałby sobie sprawę z piekła depresji i nie był obciążony urazą żywioną wobec mnie. Ja sam również żyję głęboką urazę wobec osoby, z którą jeszcze niefortunnie mieszkam. Czasami wydaje mi się, że to nawet nienawiść. Chcę rozstania, separacji, odizolowania się i nie mogę doczekać się na moment, w którym będzie to wreszcie możliwe. Myślę, że obydwoje odetchniemy z ulgą. Zbyt wiele złego się stało, byśmy mogli być razem szczęśliwi. Pewnie wiedziałem to doskonale już rok temu, kiedy pod wpływem swojej depresji popełniłem być może największy błąd w swoim życiu i zdecydowałem się pociągnąć to jeszcze przez jakiś czas, kosztem nowej – szczęśliwej relacji z najcudowniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek dane mi było poznać.
Chciałbym być tak silny jak ona. Tak poukładany i konsekwentny. Pod wieloma względami stała się dla mnie prawdziwym autorytetem, wzbudziła ogromny podziw. To ewenement. Żeby mi zaimponować trzeba odznaczać się naprawdę wyjątkowymi zdolnościami. Przeważnie ludzi postrzegam jako szarą, nieciekawą masę. Czuję do innych odrazę, pogardę, politowanie. Obojętność. Brak zainteresowania. Żeby mi zaimponować trzeba naprawdę się wyróżniać. Pierwszy raz ktoś zaimponował mi aż tak bardzo jak ona.
Chcę się przestać oszukiwać, że to, co było mogłoby odżyć. Na pewno już poukładała sobie życie z kimś innym i nie mam prawa, by ją niepokoić, rościć sobie do niej jakiekolwiek prawa. Rozumiem to. Ciężko mi to przełknąć, ale to właściwa postawa – dojrzała i godna. To chyba najlepsze, co mogę jej ofiarować – święty spokój. Chcę, żeby była szczęśliwa. Bezwarunkowo.
Czasu nie cofnę, a popełnionych błędów już nie naprawię. Depresja wcale mnie nie usprawiedliwia. Mogłem zdać sobie z niej sprawę wcześniej i wcześniej zacząć się leczyć. Ponoszę odpowiedzialność jak każdy dorosły człowiek i to jest słuszne. Teraz mogę i chcę jak najlepiej wykorzystywać każdą chwilę swojego życia. Spełniać się, rozkwitać, przestać się bać i nauczyć samotności, polubić towarzystwo samego siebie. Dopiero wtedy będę mógł pomyśleć o wejściu w pełnowartościowy związek z drugim człowiekiem.
Pomyślałem, że może dobrze byłoby napisać do niej mail. Taki dojrzały, uprzejmy, który zatrze ślady po tym ostatnim – rozgorączkowanym i pijanym. Mail, w którym powiem jej, że jestem szczęśliwy, że życzę jej szczęścia i że przepraszam za to, co pisałem ostatnio i że nie mam prawa obciążać jej w jakikolwiek sposób, no i że więcej już nie będę jej niepokoił żadną niechcianą korespondencją. Taki mail oczyszczający. Tak, to chyba dobry pomysł, każda terapia powinna wiązać się przecież z uzdrawianiem relacji.

niedziela, 19 marca 2017

Autoterapia

Od kilkunastu lat zmagam się z depresją, tj. ponad połowę mojego życia. Uświadomiłem to sobie dopiero kilka dni temu. Postanowiłem coś z tym zrobić, wyzdrowieć, przestać wreszcie cierpieć i zacząć żyć, wykorzystywać w pełni swój potencjał, podejmować świadome, zdrowe, dojrzałe decyzje. Chcę widzieć świat takim, jaki jest, a nie postrzegać jego urojony czarny i posępny obraz. Pisanie na tym blogu ma być dla mnie częścią terapii. Teraz złożenie kilku słów w zdanie przychodzi mi bardzo ciężko. Każda wypowiedź wydaje mi się nielogiczna, poszarpana, byle jaka, nieadekwatna do tego, co chcę przekazać. Spadłem na dno – 37 punktów w skali Becka i bardzo chciałbym się z niego wydostać, ponieważ chcę w końcu zacząć funkcjonować normalnie!
Moja depresja pojawiała się i znikała, łagodniała, po czym nawracała z jeszcze większą mocą. Była jednak zawsze, od momentu pierwszego wystąpienia w okresie dojrzewania. Romantyczne lektury, smutna muzyka, niespełniona miłość, problemy w domu – to wszystko było jej pokarmem. Hodowałem ją, hołubiłem, wmawiając sobie, że przecież taki stan permanentnego smutku jest czymś naturalnym dla geniusza, za którego się uważałem.
Czuję się teraz słaby i obnażony, kiedy to piszę. Podaję siebie na tacy. Mam zamiar opowiedzieć o swoich najskrytszych tajemnicach, lękach i słabościach i trochę się tego obawiam. Boję się odrzucenia, krytyki, dobrych rad, napiętnowania. Wstydzę się tego, że przez kilkanaście lat kompletnie nie radziłem sobie ze swoim życiem i nie wpadłem na to, że to zwykła depresja i powinienem po prostu się z niej wyleczyć.
Pojawiała się i znikała. Rok temu, dokładnie rok temu, czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ponieważ spędzałem czas z miłością swojego życia. Wszystko zepsułem. Wszystko zepsuła moja depresja. Wystraszyła się tego, że mogę być naprawdę szczęśliwy, a ten strach popchnął mnie do podjęcia fatalnych decyzji, przez które raz na zawsze utraciłem tę kobietę.
Często o niej myślę. Bardzo ją zraniłem i rozumiem, że nie chce ze mną rozmawiać, że nie odpowiedziała na mój ostatni mail. Jednocześnie wydaje mi się to bardzo niesprawiedliwe, że ona nie wie, nie ma kompletnie pojęcia o mojej depresji, bo niby skąd, skoro ja dowiedziałem się o niej zupełnie niedawno.
Chciałbym wyzdrowieć i otrzymać od niej drugą szansę. Trochę tak jak w „Pamiętniku pozytywnego myślenia”. To nie znaczy, że zdrowieję dla niej, zdrowieję przede wszystkim dla siebie. Sam dla siebie powinienem być najważniejszy, bo przecież nikt nie może zatroszczyć się o mnie w takim stopniu, w jakim ja sam mogę to zrobić.
Zastanawiam się, czy moje pisanie ma dla kogokolwiek jakikolwiek sens. Pewnie nie. Ważne, że dla mnie ma. Nawet, jeśli pies z kulawą nogą tego nie przeczyta, ważne jest to, że piszę, że podejmuję jakąś aktywność, zmuszam się do działania i piszę. Składam swoje myśli jak rozrzucone po całym mieszkaniu puzzle (w dodatku spaniel zjadł jeden) w jedną całość i to jest najważniejsze, to jest element mojej terapii.
Zawsze brakowało mi systematyczności... Chwila. Zaczęło mi brakować systematyczności od momentu, kiedy w moim życiu pojawiła się depresja. Wcześniej byłem bardzo systematyczny, konsekwentny i sumienny. Później to kompletnie się zatarło. Rozpoczynałem coś tylko po to, by po jakimś czasie – krótszym lub dłuższym – zupełnie się tym znudzić albo śmiertelnie się tego wystraszyć i porzucić raz na zawsze.
Boję się, że z tym blogiem będzie tak samo, że po tygodniu umrze, jak wszystko, co ożywiałem na przestrzeni moich smutnych dziejów. Najważniejsze niedokończone rzeczy to: studia, dwie firmy, powieść, kurs angielskiego, szóstka Weidera, lektura kilku książek. Chcę odzyskać swoją systematyczność, zacząć znów móc polegać na sobie. Teraz nie ma na to szans. Mogę coś sobie obiecać, zaangażować się, a kiedy przyjdzie spadek nastroju kompletnie to olać, ponieważ nie będę w stanie nawet podnieść się z łóżka.
Chyba wystarczy na dziś. Jeden wielki chaos. Kilka niepowiązanych ze sobą kwestii. Dawno nie pisałem. Jestem dziś totalnie roztrzęsiony. Niepoukładany. Mam tremę przed pisaniem dla teoretycznych czytelników. Potrzebuję się przyzwyczaić, przezwyciężyć strach, wówczas zacznę lepiej układać słowa, mniej chaotycznie. Przestanę myśleć o tym, jaka będzie reakcja tego, kto to przeczyta.